O pasji kolekcjonowania i Silvie Grydzewskiego
Już od wczesnych lat szkolnych kolekcjonowałem wycinane z gazet ciekawostki, anegdoty, przysłowia, szarady i rozrywki umysłowe. Bardzo szybko do kolejnych szuflad trafiały opasłe teczki A4 z posegregowanymi wycinkami. Z czasem z tej mozaiki zaczęły się rodzić pierwsze pomysły, w tym redagowane przeze mnie gazetki klasowe (później Gazeta Szkolna), które samodzielnie opracowywałem (pisząc wpierw ręcznie, potem… na maszynie do pisania), kserowałem i… dystrybuowałem wśród koleżanek i kolegów.
Z gazet wyciąłem niejeden numer
W domu z wytęsknieniem czekałem na kolejne numery „Szkiełka i Oka” oraz „Delty”, a później także „Przekroju”. Z czasem gazet przybywało, ale brakowało miejsc na trzymanie wszystkich moich skarbów. W liceum powstawały pierwsze krzyżówki i logogryfy kreślone tuszem na papierze technicznym i znów zacząłem czerpać radość z tej osobliwej zabawy słowem.
Na studiach nie było już miejsca na wycinki prasowe, nawet niezbyt chętnie robiłem fiszki, ale tęsknota za kolekcjonowaniem wszystkiego, co „może się kiedyś przydać” pozostała. Na moje szczęście, gdy opuściłem mury Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, szybko trafiłem do firmy zajmującej się monitoringiem mediów. Często po skończonej pracy zostawałem z nożyczkami w ręku i stertą najróżniejszych gazet, które miały trafić na makulaturę. Ale wpierw musiały się dostać w moje ręce. Późnym wieczorem, wracałem do domu, ledwie zdążając na ostatni autobus. Po godzinach czytania druku wszelakiego skanowałem wzrokiem nawet słupy ogłoszeniowe w poszukiwaniu słów kluczowych…
Mieczysław Grydzewski w Muzeum Brytyjskim (fot. bu.umk.pl)
Na początku była Silva
Kiedy pewnego popołudnia wiosną 1997 roku, odwiedzając toruńskie Centrum Taniej Książki, trafiłem na książkowy wybór felietonów Mieczysława Grydzewskiego Silva Rerum – oświeciło mnie. Dziś książka ta rozpada się w rękach, jest pozakreślana ołówkiem do granic możliwości, ale z uwielbieniem biorę ją do ręki, by nacieszyć się kolejną anegdotą lub niezwykłą opowieścią wyszperaną zapewne w Muzeum Brytyjskim.
Silva to skarbnica wiedzy przeróżnej, dla mnie – kolekcjonera z zamiłowania, a czasem i z potrzeby chwili – niezwykła podróż do świata literatury, genealogii i polityki. To świat niezwykle barwnie, acz rzeczowo i namiętnie opisany. I choć Silva Rerum to tylko pewien wycinek z 21 roczników „Wiadomości Literackich”, pisanych w latach 1947-1969, wydźwięk tekstów nadal pozostaje aktualny, zadziwia też ich różnorodność tematyczna i stylistyczna. Co ciekawe, książka ta broni się przez upływem czasu, i na szczęście wielu spisanych tu historii na próżno szukać w internecie.
Stefania Kossowska, która przejęła po Grydzewskim redagowanie „Wiadomości” w jednym z artykułów pisała:
„Grydzewski pracował nad Silvą przeważnie w British Museum, gdzie spędzał prawie cały dzień. Przyjeżdżał spoza Londynu, najwcześniejszym pociągiem, przed siódmą rano, łykał szybko pierwsze śniadanie u Lyonsa i pędził do pustej redakcji. Wychodził z niej (…) dwie minuty przed 9-ą, i wchodził pierwszy do czytelni „Britiszu” naprzeciwko redakcji. (…) Z przerwą na lunch pracował w bibliotece do 5. po południu (…). Wracał do redakcji, w której od 5. nikomu już nie było wolno przebywać, pichcił sobie wczesną kolację i pracował aż do ostatniego pociągu. Wracał do domu koło północy”.
Kopalnia wiedzy i inspiracji
Silva Grydzewskiego jest dla mnie szczególna z wielu względów. Po pierwsze pokazuje ogromną pasję szperania i dzielenia się z innymi swoimi niezwykłymi (czasem wielkimi, czasem „tycimi”) odkryciami. Po drugie zaraża czytelnika bogactwem wiedzy, kontekstów, cytatów, ciekawostek. Po trzecie wskazuje niezwykłe, często przemilczane i nieznane dzieła, księgi, antologie, o których istnieniu prawdopodobnie nigdy bym się pewnie nie dowiedział. Wreszcie – dla każdego kulturalnego czytelnika to prawdziwy drogowskaz po wielu mniej lub bardziej znanych osobistościach świata kultury, literatury i sztuki. Nie muszę chyba dodawać, że Silva to też inspiracja dla wszystkich, którzy zbierają, szperają, kolekcjonują.
Silva Rerum stoi na półce w bardzo ważnym miejscu, obok ksiąg takich, jak „Słownik mitów i tradycji kultury” Kopalińskiego czy Cicer cum caule Tuwima, a więc dzieł, które w dowolnym czasie można otworzyć na jakiejkolwiek stronie, a i tak ich lektura pochłonie nas do reszty.
U mnie, w bliskim sąsiedztwie ww. książek stoją jeszcze „Pegaz dęba” Tuwima i „Pegaz zdębiał” Barańczaka :) W ich przypadku działa ta sama zasada, można otworzyć na jakiejkolwiek stronie… i człowiek przepadł ;)