Jan Brzechwa – Król Życia z kompleksem bajkopisarza
Kiedy podczas Warszawskich Targów Książki zapytałem Mariusza Urbanka o to, którą biografię pisało mu się najtrudniej, bez wahania odpowiedział: Jana Brzechwy.
Przyznam, że sam po lekturze biografii autora „Kaczki dziwaczki” odczuwałem pewien niedosyt. Poszczególne części tematyczne tej książki jakby nie pasowały do jednej i tej samej osoby. Brakowało mi wspólnego mianownika, który łączyłby genialnego bajkopisarza, zdolnego satyryka, cenionego mecenasa i… autora panegiryków o planie sześcioletnim.
Im bardziej chce się zrozumieć motywacje, którymi się czasem kierował, tym więcej pytań pozostaje bez odpowiedzi. To, co niewątpliwe udało się Mariuszowi Urbankowi, to naszkicowanie czytelnikowi złożonego portretu Brzechwy, bez jednostronnego wartościowania i subiektywnej oceny pisarza. A biorąc pod uwagę przeróżne dzieje i zakręty na życiowej drodze autora „Akademii Pana Kleksa”, nie była to zapewne łatwa biograficzna przeprawa.
Jan Brzechwa satyryk
Urbanek uważnie przygląda się swojemu bohaterowi. Odsłania artystyczne wzloty i upadki bajkopisarza. Pokazuje początki twórczości, kiedy spod pióra Szer-Szenia (taki obrał pseudonim, nawiązując do popularnej wówczas powieści Ethel Voynich) zaczęły wychodzić dziesiątki monologów, skeczy i piosenek, które pisał dla warszawskich kabaretów i teatrzyków rewiowych. Swoją drogą, wielka szkoda, że do dziś niewiele się tej satyrycznej twórczości kabaretowej zachowało.
Pokazuje też biograf kulisy pierwszych twórczych porażek Brzechwy, zarówno u skamandrytów („Synku, niedobre są te wiersze” – miał mu powiedzieć ledwie cztery lata od niego starszy Julian Tuwim), jak i futurystów. Przybliża wojskowe perypetie poety i jego uwielbienie dla Józefa Piłsudskiego. Rysuje obraz cenionego prawnika, (w tej roli nie występuje jednak pod pseudonimem, tylko prawdziwym nazwiskiem Lesman), który przyczynia się do powstania ustawy o prawie autorskim w Polsce i powołania ZAIKSu – instytucji broniącej praw autorów i kompozytorów.
Dzięki biografii Mariusza Urbanka poznajemy Brzechwę jako utalentowanego, przystojnego i hojnego człowieka, ale też namiętnego karciarza i uwodziciela, którego „młode kobiety nazywały Królem Życia”. Jak sam ponoć żartował, był tak zakochany, że nie zauważył okupacji hitlerowskiej.
Jan Brzechwa oportunista
Brzechwa ma też swoją ciemną kartę, która nie jest tak porywająca. Autor w końcu „łamie pióro niezależnego satyryka”, staje się oportunistą i w zamian za względny spokój i wygody zaczyna pisać na zamówienie władzy. Pisząc w 1946 roku „Gryps do Jana Lechonia”, wszedł w ostry spór ideologiczny z kolegami przebywającymi na emigracji, na co wpierw zareagował Marian Hemar. Dopiero po sześciu latach Lechoń odniósł się do tego w swoim „Dzienniku”, pisząc że lepiej byłoby pójść na praktykę do szewca niż – jak Jan Brzechwa – pisać na zamówienie bolszewików.
Przyznam, że wielokrotnie – czytając „Brzechwę nie dla dzieci” – bywałem zaskakiwany. Choćby wówczas gdy okazało się, że, genialny bajkopisarz tak naprawdę nie przepadał za dziećmi (nawet swoją córkę z pierwszego małżeństwa zobaczył dopiero na pogrzebie Leśmiana, gdy jego Krysia miała 9 lat). Jego pierwsze wierszyki dla dzieci napisał ponoć, by przypodobać się pewnej przedszkolance, w której się podkochiwał.
Swoją drogą, można by znaleźć pewne paralele w bogatym życiu Brzechwy i Tuwima. Obaj przecież nie mieli głowy do studiowania (Jan Brzechwa rzucił wpierw medycynę, potem polonistykę). Obaj pisali świetne teksty satyryczne do kabaretów. Obu zdarzało się napisać niejednego socrealistycznego gniota. Obaj byli niedościgłymi autorami wierszy dla dzieci, mimo iż ten pierwszy przez 9 lat nie utrzymywał kontaktu z córką, drugi zaś nie miał swoich biologicznych dzieci.
Obrona Jana Brzechwy
Ale wracając do Brzechwy bajkopisarza. Okazuje się, że krytyka nie zawsze entuzjastycznie przyjmowała jego twórczość dla dzieci. Także nauczyciele i pedagodzy nie byli zachwyceni. I nie do końca pocieszał go fakt, że kolejne wydania jego bajek szybko znikały z półek księgarń. Tak było m.in. podczas I Ogólnopolskiego Zjazdu panie pedagog „biadały wyłącznie nad Brzechwą”, zarzucając mu niepedagogiczność właśnie, niezrozumiałość psychiki dzieci, nastawienie wyłącznie na zabawę słowem (skądinąd bardzo trudnym słowem), brak elementów wychowawczych. Nie wspominając o tym, że takie utwory winny propagować humanizm socjalistyczny.
W obronie bajkopisarza stanęli wówczas: Jan Marcin Szancer (który ilustrował książki Jana Brzechwy), a także Jan Sztaudynger i Kazimierz Wyka. Ten ostatni próbował dać do zrozumienia nauczycielom i pedagogom, że jeśli najmłodsi uwielbiają wiersze Brzechwy, to raczej problemu nie należy się doszukiwać w poezji, lecz w samych pedagogach…
Kompleksy Brzechwy
Jest tu też sporo interesujących wątków, anegdot, zabawnych historii. Jest obraz powojennej Łodzi z kawiarnią literacką Fraszka w tle. Jest też portret niezwykle ciepłego, życzliwego człowieka, który nigdy nie odmówił innej osobie pomocy. Jest wreszcie obraz osoby, która nie potrafiła się pogodzić z faktem, że przejdzie do historii literatury jako bajkopisarz, a nie autor wierszy lirycznych. Zresztą, jak zauważa Urbanek, za życia poety nie ukazał się ani jeden tomik literacki, co tłumaczy nie tylko nie najlepszą oceną jego poezji przez ludzi pióra ale także „brak porozumienia z wydawcami”.
Krytyka zarzucała mu wtórność i naśladowanie pióra Leśmiana, Staffa, a nawet Rimbauda czy Baudelaire’a. Cieplej przyjęto ostatnie wiersze, które pisał przez śmiercią. Nie najlepszą opinią cieszyły się też jego opowiadania, nie było też zgodności co do oceny jego powieści autobiograficznej. Żył więc Jan Brzechwa w cieniu swego wybitnego kuzyna, Bolesława Leśmiana, obawiając się, czy jego twórczość wystarczy, by być „prawdziwym” poetą.To o dwadzieścia lat starszy od niego Leśmian powiedział mu kiedyś, że nie może być dwóch poetów Leśmianów i wymyślił mu pseudonim – Brzechwa.
Urbanek zostawia czytelnikowi na deser rewelacyjny felieton opublikowany w marcowym numerze miesięcznika „Odra” oraz wywiad z Krystyną Brzechwą, córką poety. Całość została wzorcowo wydana przez Wydawnictwo Iskry i świetnie „skrojona” przez autora. Polecam każdemu miłośnikowi dobrej książki.