Intymny portret Iwaszkiewicza w książce Anny Król
Kim jest Jarosław Iwaszkiewicz w biografii Anny Król? Jest pisarzem, Szefem Związku Literatów Polskich, dyplomatą, przyjacielem, kochankiem, mężem, ale nade wszystko człowiekiem – ze swoimi kompleksami, troskami i poczuciem samotności. Co ciekawe, to nie rękopisy czy rzeczy drogocenne stały się kanwą tej książki, a drobiazgi zdawałoby się zupełnie nieistotne: zagubiony guzik, poplamiony krawat, tubka kremu do golenia czy bilet lotniczy. Wokół tych przedmiotów biografka buduje bardzo osobistą historię autora „Panien z Wilka”.
Rzeczy, miejsca, ludzie…
Udało się autorce uchwycić nie tylko „rzeczy” ważne w życiu Iwaszkiewicza, ale także ważne miejsca (Stawisko, Paryż, Sandomierz oraz Zakopane) oraz ludzi (choćby pozostającą w cieniu Jarosława, żonę Annę, kochanków autora, a także utalentowanych przyjaciół i krewnych). Sporo miejsca poświęciła biografka trudnym relacjom i przyjaźniom literackim m.in. z Jerzym Andrzejewskim, Antonim Słonimskim czy Czesławem Miłoszem. Przyszły Noblista pojawił się zresztą na Stawisku w 1930 roku, a kilka miesięcy wcześniej napisał w liście do pisarza słynne „Uwielbiam pana”.
Jest też interesująca wzmianka na temat Karola Szymanowskiego, który był starszym o 12 lat kuzynem pisarza i który bardzo mu imponował. I to właśnie Zakopane „było miejscem, w którym w sposób szczególny artystyczne drogi Iwaszkiewicza i Szymanowskiego” – zauważa Anna Król. Zresztą Zakopane w dwudziestoleciu międzywojennym przyciągało wielu artystów i literatów, którzy cenili sobie zdrowe górskie powietrze i szukali inspiracji w tamtejszym folklorze. Po wojnie stolica Tatr przestała być już ulubionym kurortem bohemy, straciła swój artystyczny klimat i zaczęła być miejscem typowo turystycznym i rozrywkowym.
„Teraz już nie kocham Zakopanego ani Podhala, ani tego pejzażu. Nie ma już Zakopanego, nie ma górskiej ciszy, nie ma tych nietkniętych lasów, samotnych polan” – pisał po latach Iwaszkiewicz. Dawne Zakopane zniknęło także dla Jarosława, odeszły też osoby, które mieszkały i tworzyły w tym miejscu. Nic więc dziwnego, że czar i magia Zakopanego prysły niczym bańka mydlana.
Jarosław Iwaszkiewicz – człowiek pełen sprzeczności
Ale wróćmy do Iwaszkiewicza. Nade wszystko autorka kreśli w swej biografii obraz człowieka pełnego sprzeczności, uwikłanego w trudne relacje z najbliższymi i z władzą, będącego stale na cenzurowanym. Z jednej strony to zaradny gospodarz Stawiska i pomocny druh dla wielu także nieprzychylnych mu osób, które znalazły się w trudnej sytuacji, z drugiej to osoba, która… najlepiej czuje się w towarzystwie swego psa Tropka.
„Hania pyta się, co ty widzisz w tym psie? Jak to co? Pokochał mnie i będzie kochał do końca mojego czy swojego życia, nie będzie się żenił ani rozwodził, nie będzie naciągał mnie na pieniądze, nie będzie pisał książek i szukał protekcji, nie obszczeka mnie wśród innych piesków, nie będzie miał ambicji, które przerosną jego uczucia, a najwyżej będzie się napierał kawałka sera. Czyż to nie najlepszy przyjaciel?” – zastanawiał się pisarz na łamach swego dziennika.
Uważny czytelnik doceni też pewne biograficzne „smaczki” dotyczące warsztatu pracy pisarza. Anna Król zdradza, że zarówno listy, jak i opowiadania pisywał ręcznie. Korespondencję – używając osobistej papeterii, prozę – w zwykłych zeszytach i brulionach. Dziennikarzom wyjaśniał, że „utwór pisany ręcznie i ten sam pisany na maszynie to dwa różne dzieła”. Jego zdaniem „maszyna zabija natchnienie” i dlatego „najlepsze wiersze i opowiadania nie powstałyby, gdyby nie pisał ich piórem”.
Iwaszkiewicz. Pisarz, który szanował papier
W dodatku Iwaszkiewicz miał manię notowania. Rzadko kiedy rozstawał się z piórem. Każdego dnia odnotowywał ważne chwile, wydarzenia, fakty, spostrzeżenia i uwagi w prowadzonych przez siebie kalendarzach. Przy czym w ciągu jednego roku potrafił prowadzić dwa lub trzy kalendarze równolegle. Anna Król zauważa też, że pisarz bardzo szanował papier. Wykorzystywał praktycznie każdy skrawek na zapisanie cennej myśli, pisząc ciasno i nie używając marginesów. Pisał od razu na czysto i rzadko coś poprawiał. Częściej poddawał poprawkom i korekcie wiersze, w których zdarzało mu zamieniać pojedyncze słowa czy przestawiać ich kolejność. Po napisaniu wiersze trafiały potem do najważniejszego recenzenta – do żony.
Biografka zwraca uwagę na dbałość o szczegóły i niezwykłą staranność, z jaką pisarz przygotowywał się do pisania. Iwaszkiewicz „rozrysowywał drzewa genealogiczne bohaterów, notował ich imiona i nazwiska, obliczał, ile mieli lat w pierwszych i ostatnich dniach akcji opowiadania czy powieści. (…) Dbał o prawdę historyczną oraz zgodność czasową”. Pisał też szybko, w ciągu zaledwie tygodnia potrafił napisać „Wesele pana Balzaca” czy „Panny z Wilka”.
Wiele autentycznych sytuacji i zdarzeń z życia wziętych zapisywał, by zarysować je później w którymś ze swoich dzieł. Umieszczał siebie w większości swoich utworów. Jest Kazimierzem Spychałą w „Sławie i chwale”, doktorową Martą w „Tataraku”, Arkiem w „Kochankach z Marony” i cierpliwym słuchaczem we „Wzlocie” – odnotowuje biografka.
Iwaszkiewicz uważał, że jego twórczość w niczym nie ustępuje utworom Sartre’a, Camusa czy Steinbecka. Choć przekomarzał się, że nie obchodzi go, kto czyta jego książki, to zdarzało mu się przyznać, że marzył o literackiej nagrodzie Nobla.
„Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie” to biografia czy powieść?
Uważny czytelnik znajdzie w tej książce wiele cennych spostrzeżeń i faktów dotyczących Iwaszkiewicza, dostrzeże wielką fascynację autorki, która wzięła sobie do serca cytat z jego „Dzienników”:
„Pomyślałem sobie, że żaden biograf nie napisze dobrze mojej biografii ponieważ w swoim zwyczajnym szarym życiu – bez wielkich zdarzeń – nie weźmie pod uwagę intensywności moich przeżyć, która to intensywność nadaje barwę nawet najpospolitszym przebiegom”.
Trudno o jednoznaczną ocenę tej biografii. W wielu miejscach zastanawiam się, kto jest bohaterem utworu: Anna Król czy Jarosław Iwaszkiewicz. I czy na pewno mamy do czynienia z biografią. Doceniam wkład w powstanie tego dzieła, ale komentarze odautorskie („Bezradnie przyglądam się biografii Anny”), wyobrażenia o pisarzu („Wracam do Tworek i znów próbuję sobie go tutaj wyobrazić”) czy wreszcie wplatanie fikcyjnych dialogów bardziej zbliża tę pozycję do reportażu czy powieści niż do biografii.
Niemniej po lekturze tej książki wybiorę się wukadką do Podkowy Leśnej, by zajrzeć na Stawisko i koniecznie pojadę do Sandomierza z „Dziennikami” Iwaszkiewicza pod pachą.
Konkurs z Iwaszkiewiczem w tle
Jeśli chcesz otrzymać ode mnie egzemplarz „Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie”, ufundowany przez Wydawnictwo Wilk&Król Oficyna Wydawnicza, napisz w komentarzu pod tym tekstem, jaką książkę Iwaszkiewicza cenisz najbardziej i dlaczego. Autor(ka) najciekawszego komentarza otrzyma książkę Anny Król. Na propozycje czekam do 15 marca. Powodzenia!
Bardzo cenię sobie wszystkie opowiadania Iwaszkiewicza. Jednak moje ulubione to „Panny z Wilka”.
Jest to przede wszystkim poruszająca historia mężczyzny, który wiele stracił. Równie wiele go ominęło, a on po latach wraca do miejsca, w którym w młodości zaznał szczęścia, by spróbować je odzyskać. Jednak to, co zastaje na miejscu, jest jedynie mglistym wspomnieniem tego, co było kiedyś. Rozpaczliwa walka bohatera o to, „by było jak dawniej”, sprawia, że podczas czytania niejednokrotnie oczy szklą się od łez.
Opowiadanie to ukazuje nieubłagany upływ czasu oraz to, że nie można żyć przeszłością. Jest to nauka i przestroga dla każdego czytelnika, by żył tym, co teraz. By czerpał z życia pełnymi garściami, pamiętając o tym, że – jak pisała Szymborska – „Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy. […] Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, dwóch jednakich spojrzeń w oczy.”
„Panny z Wilka” to opowiadanie które w pewien sposób mnie ukształtowało, nauczyło w jaki sposób żyć, by przeżyć swe ziemskie dni dobrze (a raczej: w jaki sposób nie postępować, jeśli chcę uniknąć losu jaki spotkał Wiktora).
Nie wiem, co jeszcze mogłabym dodać w swojej wypowiedzi. Chyba tylko to, że „Panny z Wilka” to dla mnie głośne „Carpe Diem”, które wykrzykuje Iwaszkiewicz, chcąc nas uchronić przed zmarnowaniem życia oraz gorzką, pełną żalu i goryczy starością.
Wśród tak bogatej i wszechstronnej twórczości, jak ta, którą pozostawił po sobie Iwaszkiewicz, trudno wskazać jedną, jedyną książkę, mającą większą wartość niż pozostałe. Wczesna twórczość Iwaszkiewicza kojarzona jest przede wszystkim z poezją, zaś jego późne utwory łączone są zazwyczaj z prozą oraz dziennikami i bogactwem korespondencji. Dla mnie Iwaszkiewicz pozostanie jednak przede wszystkim poetą, który potrafi pięknie mówić o trudnych sprawach. Nie wiem czy pierwszeństwo przyznać „Oktostychom”, czy „Mapie pogody”, ale jeśli trzeba dokonać wyboru, to skłonię się do „Mapy pogody”. Jest to poezja, którą można czytać z różnych perspektyw i w różnych kontekstach, z wykorzystaniem naukowych metodologii, ale też po prostu dla przyjemności i głębszej refleksji. Poezja która zawsze się broni, ponieważ dotyka uniwersalnych spraw i mówi uniwersalnym językiem – prostym, aczkolwiek wieloznacznym. Dla mnie szczególnie interesująca jest zmysłowość tej poezji. Pewne utrudnienie w odbiorze dla niewprawnego czytelnika mogą mieć liczne kulturowe odniesienia.
Przeglądając skromny, wydany przez Czytelnika tomik, zawierający zbiór felietonów J.Iwaszkiewicza pisanych na początku lat 60-tych dla „Życia Warszawy” zatytułowany” „Rozmowy o książkach” zwróciłem uwagę na rozdział pod tytułem – Ślesin.
Iwaszkiewicz, jak mało który ze współczesnych twórców znał i cenił polską prowincje. Przyzwyczajony w dzieciństwie do ukraińskich krajobrazów odkrywał stopniowo nowe dla niego uroki; Mazowsza, Wielkopolski, Ziemi Sandomierskiej i Łódzkiej. Kosmopolita, erudyta, bywalec europejskich salonów i królewskich pałaców z czułym wzruszeniem pochylał się nad, jakże nieraz skromnym pięknem pejzaży i zabytków centralnej Polski. Stanowiły one tło i podnietę jego pisarstwa. Mury opatowskiej bazyliki, meandry Utraty, czar doliny Moszczenicy odcisnęły mocny ślad w twórczości pisarza. Ziemie Konińską znał Iwaszkiewicz z wypraw – podejmowanych od 1945r. Wojażował do niej, korzystając z różnych, czsami dziwnych środków transportu, o czym szczegółowo pisze w „Podróżach do Polski”. Konin stanowił literacki prawzór opowiadania „Światła małego miasta”, a okolice Jarocina były miejscem akcji noweli ” Młyn nad Lutynią”.
W Ślesinie małym miasteczku położonym kilkanaście kilometrów na północ od Konina pisarz nigdy nie był, ale opisał jego zabytki.
A właściwie jeden zabytek – kminę ochweśnicką. Była to gwara, którą porozumiewali się starzy Ślesiniacy trudniący się handlem obwożnym.Mieszkańcy miast od wieków zajmowali się handlem, najpierw świętymi obrazami{ochwestami}, póżniej: gęsiami, medycyną i pierzem. Próbkę ślesińskiej gwary można znależć w opowiadaniu Iwaszkiewicza pt. „Cmentarz w Toporowie”. Wszystkich fanów prozy Iwaszkiewicza i miłośników regionalizmu namawiam do lektury „Rozmowy o ksiązkach” .
Ja swój egzemplarz „Rozmów” nabyłem za parę groszy u zaprzyjaznionego bukinisty na ursynowskim bazarku. To zdanie wypowiedziane w kminie ochweśnickiej brzmiałoby tak: „książkę dziaknoł mankiemu klawy skiciu za mikre hopki na ursynowskim opulaczu
W całym ogromie dorobku Jarosława Iwaszkiewicza, zawsze blisko serca nosiłem historię Wiktora Rubena, bohatera „Panien z Wilka”. Głównie za konstrukcję i dekonstrukcję czasu, która staje się udziałem bohatera, rozstrzygającego, co jest przemijalne, a co nie.
Ostatnio natomiast ucieszył mnie, odnaleziony po latach, a napisany w 1949 roku, tekst „Trzydzieści godzin. Powieść detektywna”. Ukazał się niedawno w „Zeszytach Literackich”. Akcja toczy się w zakopiańskiej Astorii, a bohaterami są, między innymi, Irena Krzywicka i Leopold Tyrmand.
Pozdrowienia!
Ten cytat o psie, jako najlepszym przyjacielu mnie rozczulił. Taka prawda, zwierzę zawsze będzie wierne i nigdy umyślnie nie zrobi nic złego, nie ma tego w swojej naturze. W przeciwieństwie do ludzi.