Artbook Cabin, czyli domek dla moli książkowych
Uwielbiam sytuacje, gdy odwiedzam nowe miejsca – hotele czy klubokawiarnie – i znajduję w nich książki. To tworzy klimat do rozmowy, stanowi przestrzeń do wieczornych rozmyślań i zachęca do niespiesznej lektury przy dobrej kawie lub lampce wina. Gdy więc tylko pojawiła się sposobność, by wypocząć w Artbook Cabin, stwierdziłem, że takiej okazji nie mogę zmarnować.
Początki były jednak trudne. Upierałem się przy Bookwarm Cabin. Pomyślałem, że to pierwszy z domków, jaki powstał w podwarszawskiej miejscowości Adelin. Zatem jest bardziej znany, oferuje większy księgozbiór, znajdę w nim ów klimat, o który mi w końcu chodzi. W ostatniej chwili okazało się, że zarezerwowany przeze mnie domek w proponowanym terminie jednak jest zajęty, ale zwolniło się miejsce w bliźniaczym Artbook Cabin. Przyznaję, na początku miałem dylemat i trochę kręciłem nosem, ale w końcu dałem się namówić. Czy warto było?
Minimalizm, drewno i książki
Już z zewnątrz chatka robi wrażenie. Wygląda bardzo solidnie i urokliwie. Uwagę przykuwa dość nietypowy kształt domku z dwuspadowym dachem. Po otwarciu wielkich i ciężkich okiennic aż chce się zajrzeć do środka. Z tyłu domku czekał zapas drewna na opał i miejsce na zaparkowanie auta.
W środku znalazłem to, czego mogłem się spodziewać: minimalizm, drewno i książki. Żadnych zbędnych sprzętów, wielkich szaf, plazmowych telewizorów, jednorazowych plastikowych kosmetyków. Czułem wszechobecny zapach drewna i radość, że dotarłem tu przed zapowiadanym deszczem.
Na dole ciekawie zaaranżowany niewielki salon, złożony z kanapy, kominka i fotela. W kuchni nieduży zlew, malutka dwustanowiskowa płyta indukcyjna, szafki na naczynia kuchenne, mała lodówka, stoliczek i dwa krzesła. Oczywiście nie musisz zabierać ze sobą kawy, herbaty czy wody, bo o to zadbali właściciele. Czego chcieć więcej? Sporej wielkości taras zachęcał, by nie siedzieć w domu, a rozkoszowanie się widokami miały umilać ogromne pufy i leżaki. Ponieważ aura nie była zbyt sprzyjająca, podreptałem na górę, zobaczyć część sypialną.
Czytaj także: Wrocławski Art Hotel. Tu aż kipi od sztuki
Tam w towarzystwie albumów i lampek nocnych czekało na mnie duże łóżko z cudnym widokiem. Na wylegiwanie się mam jeszcze czas – pomyślałem – i zszedłem na dół zajrzeć do łazienki. Ta – ukryta pod drewnianymi schodami – wydała mi się wręcz mikroskopijna. Ale było w niej to, co konieczne, czyli sedes, umywalka i kabina prysznicowa. Miłym i – jak się później okazało – przydatnym dodatkiem było ogrzewanie podłogowe.
Biblioteka Artbook Cabin
Wieczorem zaczęło padać, krople deszczu stukały o drewniany dach. Zrobiło się sennie i nastrojowo. Wyposażony w kubek gorącej herbaty zacząłem krzątać się po salonie, uważniej przyglądając się okładkom książek. Na tę chwilę czekałem. I na szczęście to cierpliwe wyczekiwanie zostało nagrodzone.
Czytając recenzje Bookwarm Cabin (czyli sąsiedniego obiektu), zauważyłem kilka komentarzy gości zwracających uwagę, że zdecydowana większość książek w tym domku pochodzi tylko z jednego wydawnictwa i ten marketingowy zabieg nie wszystkim przypadł do gustu. Trochę się tego obawiałem, że w Artbook Cabin będę się czuł, jak w stylizowanej księgarni. I tu miłe zaskoczenie. Książek jest zapewne mniej niż w bliźniaczym domku, ale są to pozycje wyszukane, a już na pewno starannie dobrane. Nie brak tu nietuzinkowych tytułów.
Sporą część księgozbioru stanowią albumy, ale są też eseje, felietony, rozprawy, biografie, wybory korespondencji. Tu mieszają się ze sobą, gatunki, style, epoki i… wydawnictwa. To osobliwe artystyczne silva rerum bardzo mi w Artbook Cabin odpowiada. Dlatego „Listy o sztuce” Rilkego i „Język rzeczy” Deyana Sudjica, dyrektora Design Museum w Londynie, zabieram do sypialni na górę. Genialne eseje Susan Sontag „O fotografii” oraz album z kultowymi fotografiami Henri Cartier-Bressona zostawiam na dole przy kominku na lekturę przy porannej kawie. Zauważam też „Jak przestałem kochać design” Marcina Wichy, ponieważ w domu mam tylko jego „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”, tę pozycję także planuję jako poranną lekturę. Mógłbym tak wymieniać, ale nie chcę odkrywać przed Wami wszystkich książkowych niespodzianek, których jest tu naprawdę wiele.
Artbook Cabin. Dla kogo ten domek?
To nie jest dom adresowany do dużej rodziny na tygodniowy czy dłuższy urlop. To pomysł na jedno- lub kilkudniowy reset dla par lub singli. Bez dzieci, zwierząt domowych i wygórowanych oczekiwań co do komfortu i przestrzeni. Tu najważniejszy jest kontakt z naturą i sztuką, a nie metraż kabiny prysznicowej czy design mebli kuchennych.
Trzeba też pamiętać, że mimo pięknych okoliczności przyrody nie jest to samotny domek w samym środku lasu. Po lewej stronie jest gospodarstwo, po prawej bliźniaczy dom, a za nami w niedużej odległości ciągnie się asfaltowa droga. Jeśli więc ktoś poszukuje idealnego, niczym niezmąconego spokoju z dala od cywilizacji, nie będzie to propozycja dla niego. Dla innych natomiast świadomość, że ktoś w pobliżu także odpoczywa i że blisko stąd do innych domów, może okazać się kojąca i dać większe poczucie bezpieczeństwa.
Artbook Cabin. Czy warto?
Dla mnie to koncept niemal idealny: świetne lektury do poduszki, zapach lasu, poranny świergot ptaków rekompensują jakieś niedoskonałości. Jedyne, czego mi brakowało, to… maleńkiego okna dachowego w części sypialnej, przez które wpadłoby rankiem kilka promieni słońca oraz świeże powietrze. No ale nie można mieć wszystkiego. Poza tym Artbook Cabin to świetne miejsce dla każdego spragnionego wytchnienia mola książkowego. I zdecydowanie będę polecać je każdemu.