Jaromír Nohavica: Wciąż poszukuję nowych inspiracji
Jaromír Nohavica to znany i uwielbiany, także przez polską publiczność, czeski poeta, pieśniarz i kompozytor. Takiego Nohavicę znałem z radia, z jego płyt i koncertu, na którym byłem w ubiegłym roku. Ale kilka dni temu miałem okazję poznać Jaromíra Nohavicę z nieco innej strony. Zadziwił mnie i ujął ten artysta swoją życzliwością, ciepłem, otwartym umysłem, nieskrywaną radością życia, zamiłowaniem do słowa, wreszcie – swobodą, z jaką porusza się po zakamarkach polskiej literatury.
Szersze fragmenty naszej pogawędki – o tłumaczeniu fraszek Jana Sztaudyngera na czeski, o polskim poczuciu humoru i poszukiwaniu inspiracji – zamieszczam poniżej.
– Kiedy spojrzy się na biografię Jana Sztaudyngera, można natrafić na jego wyraźny związek z Czechami. Przyjaźnił się on przecież z Wlastimilem Hofmanem, czeskim artystą i malarzem, uczył się języka czeskiego, napisał zresztą kilka wierszy i fraszek w tym języku. Ale skąd u Jaromíra Nohavicy fascynacja Janem Sztaudyngerem? I jak to się stało, że przetłumaczył Pan jego „Piórka” na język czeski?
– Fraszki pana Sztaudyngera to jeden z pierwszych prezentów, jaki otrzymałem od mojej żony. Nie znałem wcześniej tego gatunku literackiego. Zresztą w Czechach nie był on tak znany i chętnie uprawiany jak w Polsce. Tymczasem „Piórka” stały się dla mnie kluczem do poznania języka polskiego.
– Czyżby ujął Pana humor Sztaudyngera i ta charakterystyczna dla autora „Piórek” zabawa słowem?
– We fraszkach Sztaudyngera chodziło nie tylko o satyrę i humor, ale o coś więcej. Powiedziałbym – o kwintesencję języka. Dla mnie „Piórka” były zjawiskiem. W nich odnalazłem coś niezwykłego – zbiór krótkich myśli, które choć bardzo kruche, były mocno osadzone w języku.
Te drobne utwory są w zasadzie nieprzetłumaczalne, więc musiałem wydobyć z nich nie tylko tę zewnętrzną warstwę tekstową, ale i kolejne, leżące znacznie głębiej. Chciałem nauczyć się języka polskiego i miałem niebywałą okazję, dostając do ręki prawdziwy klejnot. Dlatego tłumaczenie fraszek na język czeski było dla mnie naprawdę ciekawym doświadczeniem.
– A jaki był odbiór tych fraszek w Czechach?
– Sztaudynger nie był aż tak znany w Czechach. Nieco bliższa nam była twórczość Leca. Ale Lec był bardziej aforystą, a Sztaudynger zaś – poetą. Wracając do fraszek, przetłumaczyłem je mając zaledwie dwadzieścia kilka lat. Zresztą przeleżały one jakiś czas w archiwum i dopiero na początku lat 80. ukazały się w drugim obiegu. Odbiór „Piórek” był bardzo pozytywny, ale wtedy tłumaczyłem je przede wszystkim dla siebie i dla moich przyjaciół.
Jaromír Nohavica, fot. Mohylek (wikimedia commons)
– Skąd u Jaromíra Nohavicy to zamiłowanie do słowa, do tego, żeby pisać teksty, śpiewać liryczne piosenki i ballady?
– To trudne pytanie. Mój ojciec pisał wiersze, był muzykiem. Stąd pewnie to zamiłowanie do języka. Zresztą mam to już od dziecka, po prostu kochałem czytać, lubiłem poezję, grałem na gitarze. To wszystko wydaje się takie naturalne. To po prostu jest we mnie. Taki właśnie jestem.
– W rozmowie z Markiem Niedźwieckim w Radiowej Trójce mówił Pan, że wciąż jest o czym pisać. Skąd czerpie Pan zatem inspiracje do pisania?
– Trzeba mieć oczy otwarte i nie bać się ogromu tego świata i jego różnych odcieni. Lubię szeroko spoglądać na podejmowaną tematykę, ale też chętnie sięgam do różnych gatunków. Choćby teraz. Kupiłem właśnie świetną książkę Boya z piosenkami Zielonego Balonika. I znów odnajduję inspirację w człowieku, który przecież pisał przed stu laty. Proszę spojrzeć – z jednej strony jest tu humor, ironia, kabaret, ale Boy podejmuje przecież także poważne tematy.
Inspirują mnie piosenki Leonarda Cohena, ale równie chętnie śpiewam stare pieśni z kancjonałów. Wciąż poszukuję nowych inspiracji w całości tego świata – w gatunkach, w tematach, w formie i treści…
– A jak według Jaromíra Nohavicy kształtuje się nasze polskie poczucie humoru w porównaniu chociażby z czeskim? Czy Polacy mają poczucie humoru? Ale mam tu na myśli niebanalny żart, inteligentny dowcip, satyrę, jaką spotykaliśmy w dawnych polskich kabaretach.
– Co by nie powiedzieć o współczesnym kabarecie pokazywanym w telewizji, ja wciąż czuję w polskiej literaturze, w piosence ducha Tuwima, Brzechwy, Sztaudyngera i innych znakomitych polskich poetów. Czuję to jako Czech i być może Polacy sobie tego nie uświadamiają. Ale ten humor jest związany z polskim językiem, tkwi w języku, w jego głębszych pokładach.
Dlaczego na przykład Polacy tak lubią Szwejka? Bo ja bardzo lubię Szwejka i to jest książka mojego życia. Zresztą muszę powiedzieć, że jeśli chodzi o naukę o literaturze, to Polacy biją Czechów na głowę. Bo przecież najważniejsze opracowania o Szwejku mam w języku polskim. Znawcy Szwejka są w Polsce, a nie w Czechach.
Ale wracając do poczucia humoru, musimy mieć coś wspólnego. Zresztą koncertując po Polsce czuję, że publiczność lubi tę charakterystyczną czeską ironię.
– Ale to też kwestia niezwykłej więzi, kontaktu z odbiorcami, jaki Pan nawiązuje. I tej osobliwej liryki, która jest w Pańskich tekstach…
– Może coś w tym jest, może to jest jakieś szczęśliwe połączenie polskiej liryki i czeskiej ironii? Jak połączenie heligonki z gitarą. Taki właśnie jestem: Czecho-Polak.
– Często określa się Pana mianem czeskiego barda czy barda pogranicza. Niektórzy nazywają Pana czeskim Dylanem. Jak Pan to odbiera? Kim czuje się Jaromír Nohavica?
– Wszystkie te określenia są szufladkami. Jeśli kogoś nie znamy, to taka szufladka nam pomaga kogoś dookreślić. Ale potem jak już kogoś bliżej poznamy, okazuje się, że ta etykieta już nam nie odpowiada, nie pasuje. Równie dobrze mogę przecież powiedzieć o sobie: jestem tłumaczem Sztaudyngera.
Bardem pogranicza nazywają mnie osoby, które wiedzą, że mieszkam między Czechami i Polakami. Czeskim Bobem Dylanem chyba czuję się najmniej. Kim zatem jestem? Jestem po prostu człowiekiem, który pisze i śpiewa swoje pieśni.
– Ubiegły rok był dla Pana bardzo pracowity, a co przyniosą najbliższe miesiące?
– Rzeczywiście w ubiegłym roku było wiele koncertów, ważnych spotkań, ciekawych ludzi. Było też dużo emocji, zwłaszcza w Hali O2 Arena w Pradze, gdzie graliśmy dla 10 tysięcy osób. Ale my jesteśmy trochę jak delfiny, które zanurzają się w wodzie i co jakiś czas wyskakują w górę, by zaczerpnąć powietrza. Teraz właśnie jest ten czas, by zaczerpnąć powietrza, przeczytać książkę, zamyślić się i znów coś napisać.
– Dziękuję za rozmowę.
Bardzo dziękuję autorowi bloga, panu Piotrowi Kasperczakowi, za niezwykle interesującą rozmowę z Jaromirem Nohavicą. Nohavica to mój ulubiony poeta i pieśniarz, którego śpiewana poezja olśniewa i zachwyca zarówno Czechów jak Polaków. Ukazało się, o ile wiem nakładem Kolegium Języków Obcych w Bielsku Białej, tłumaczenie wierszy pana Nohavicy na język polski. Warto czytać tę poezję, ponieważ autor mistrzowsko łączy humor z lirycznym spojrzeniem na świat. Warto słuchać – i patrzeć – na śpiewającego poetę, bo to po prostu raj na ziemi!
A więc raz jeszcze podziękowania dla autora blogu, wyobrażam sobie jak trudno było znaleźć i zatrzymać na chwilę Jaromira Nohavicę, poeci bywają nieuchwytni …
Cieszę się, że rozmowa dotyczyła także Jana Sztaudyngera i Jego „Piórek” przetłumaczonych przez Jaromira Nohavicę. Myślę, że Sztaudynger i Nohavica są sobie bliscy artystycznie. Ciekawe, że jedna z pierwszych przetłumaczonych fraszek to
Poeta
Jestem kąkolem,
Zdobię i zachwaszczam pole.
Jan Sztaudynger przez całe życie przyjaźnił się z Wlastimilem Hofmanem, dla którego napisał wiersz „Kuźnia skrzydeł”. Wydaje się, że gdyby poznał Jaromira Nohavicę, byłaby to też przyjaźń całego życia.
Jest jeszcze przynajmniej kilka cech, które łączą Jana Sztaudyngera i Jaromira Nohavicę. Warto wymienić choćby rozległe pasje i zainteresowania artystyczne obu poetów. Jan Sztaudyngerze był także tłumaczem (m.in. Goethego i Kleista, ponoć już w szóstej czy siódmej klasie tłumaczył Horacego!), znawcą teatru, redaktorem pism, autorem bajek i wierszy dla dzieci.
A Jaromír Nohavica to nie tylko utalentowany czeski poeta i piosenkarz, ale także świetny muzyk, tłumacz Mozartowskich oper i – co zdumiało mnie najbardziej – kolekcjoner śpiewników! Ponoć jego kolekcja liczy sobie kilkaset śpiewników z różnych krajów, a najstarszy „Słowiczek rajski na drzewie życia chwałę Stwórcy swemu wyśpiewujący” pochodzi z przełomu XVII i XVIII wieku!
Choć założę się, że i Jan Sztaudynger kolekcjonował zapewne wiele cennych pamiątek, książek, rękopisów i druków wszelakich…
Zazdroszczę spotkania z Jaromirem. mi jedynie udało się dostać pod scenę na koncercie w Opolu. To niesamowity człowiek. Nie wiedziałam,że przekładał fraszki :) Dziękuję za linka do wywiadu i pozdrawiam.
Niesamowita rozmowa o inspiracjach,przenikaniu się kultur…i dowód na to, że jesteśmy bliżej siebie, niż nam się wydaje… nauczyć się języka polskiego poprzez fraszki Sztaudyngera….to dopiero wyzwanie! gratuluję wywiadu!