Pół wieku literatury i sztuki w Dzienniku Goncourtów
Pomysł, by zanurzyć się w lekturze „Dziennika” Edmunda i Juliusza Goncourtów, pojawił się przy czytaniu „Silvy” Mieczysława Grydzewskiego. Kilka wzmianek na temat „Pamiętników z życia literackiego” wystarczyło, by rozpocząć poszukiwanie zadbanego egzemplarza. Zadanie nie było specjalnie trudne, choć zdawałem sobie sprawę z tego, że poszukuję książki, która ma co najmniej ćwierć wieku. Okazało się, że w ciągu kilku dni miałem już w swojej bibliotece tom w naprawdę dobrym stanie, najprawdopodobniej w ogóle nie czytany.
O dzienniku Goncourtów wspominał sam Tadeusz Żeleński Boy w „Obiedzie literackim” (w zasadzie od tego trzeba by zacząć, jeśli chce się poznać tło historyczne pamiętnika, obejmujące Drugie Cesarstwo, wojnę francusko-pruską, oblężenie Paryża i Komunę, a także III Republikę). Boy podkreślał zresztą, że dziennik Edmunda i Juliusza de Goncourt to „zjawisko niemal jedyne w literaturze” i w istocie to nadzwyczajne, że od 1851 do 1870 roku dwaj bracia (!) skrupulatnie notowali wszystko, co słyszeli i czego byli świadkami . Co ciekawe, po śmierci młodszego brata Juliusza, starszy z braci kontynuował pisanie pamiętnika jeszcze przez kolejne 26 lat.
Co takiego można znaleźć w Dzienniku Edmunda i Juliusza de Goncourt?
To osobliwy zbiór zawierający masę intymnych spostrzeżeń, plotek, anegdot, dokumentów, portretów, aforyzmów oraz interesujących rozmyślań i polemik na temat literatury, polityki, nauki. Cytując autora „Słówek” mogę śmiało powiedzieć, że mam przed sobą, „półwiecze literatury, sztuki i obyczajów”. Wszystko to oczywiście okraszone uszczypliwymi uwagami, dość specyficznym humorem i własnymi sympatiami i antypatiami. Pomimo to, a może właśnie dlatego, Dziennik czyta się wybornie.
Nie zdradzę jednak szczegółów, dopowiem jedynie, jaki związek z diariuszem braci Goncourt ma Boyowski „Obiad literacki”. Otóż Boy oparł swe dziełko na autentycznych wypowiedziach wybitnych pisarzy francuskich, protokołowanych z pasją przez Goncourtów. Ale wróćmy do Dziennika. Poniżej umieszczam własny subiektywny wybór notatek zamieszczonych w tym arcyciekawym zbiorze. Powiem szczerze, Tuwim, jeśli dotarł do tego dzieła, był na pewno zachwycony taaaakim znaleziskiem…
Zapiski z dziennika braci de Goncourt
Kiedy w redakcji „Artiste” mówiło się, że Flaubert (…) został pociągnięty do odpowiedzialności przez policję obyczajową (…), odezwał się Gautier: „Doprawdy, wstydzę się swojego zawodu! Za skromne pieniądze, które muszę zarobić, bo inaczej umarłbym z głodu, mówię tylko połowę albo ćwierć tego, co myślę… a jeszcze narażam się każdym zdaniem, że zawloką mnie przed sąd!”
(Małe wyjaśnienie do pierwszego z poniższych zapisków: w 1857 roku Flaubert za publikację Pani Bovary w „Revue de Paris” stanął przed sądem, a prokurator żądał dwóch lat więzienia. Na szczęście pisarz został uniewinniony.)
***
Wersyfikacja jest tym dla poezji, czym dyscyplina dla odwagi.
***
Są trzy style: Biblia, autorzy łacińscy i Saint-Simon. Jest może jeszcze styl grecki, ale my go nie znamy.
***
Nasza epoka? Epoka mniej więcej. Ludzie są mniej więcej utalentowani, świeczniki mniej więcej złocone, książki mniej więcej wydrukowane… Mniej więcej we wszystkim, w pracy ręcznej i umysłowej, w charakterach, w rzemiośle; mniej więcej tanio, mniej więcej naukowo… Mniej więcej : oto geniusz.
***
Czytałem „Figaro”. Nic. Ani jednego pojedynku w tym tygodniu.
***
Cała różnica między literaturą 1830, literaturą Balzaków, Wiktorów Hugo etc., a literaturą 1860 – Achardów, Feuilletów i Aboutów – polega na tym, że pierwsza wzniosła publiczność do swojej wysokości, gdy druga zniża się do niej.
***
Nic bardziej nie łączy dwóch osób niż mówienie źle o trzeciej: może to największa więź społeczna.
***
Flaubert opowiadał nam, że kiedy opisywał panią Bovary zażywającą truciznę, czuł się tak, jakby miał kawał miedzi w żołądku i dwukrotnie wymiotował; dodał, że kiedy kończył powieść, przyjemnie mu było, że musiał wstawać po chusteczkę, by otrzeć łzy… I wszystko po to, by zabawić mieszczuchów!
***
Autor powinien być w książce jak policja w mieście: wszędzie i nigdzie.
***
Umysł pewnych ludzi przypomina niedzielę: spotykają się tam wszystkie banały.
***
Chociaż Dziennik Goncourtów zaczął ukazywać się w 1887 roku, a więc jeszcze za życia starszego z braci, pierwsze (i chyba jedyne) polskie wydanie ukazało się sto lat później (!), w 1988 roku, nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego.
Epoka oczywiście inna, ale przypomniało mi to „Charaktery i anegdoty” Chamforta :)
Magda, rzeczywiście widać pewne podobieństwa pomiędzy anegdotami Chamforta a dziennikiem braci Goncourt, choć przyznam, że mały tomik Chamforta nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia, jak pokaźne dzieło Goncourtów. Polskie wydanie ma niemal 600 stron, a całość w oryginale liczy 22 tomy! Ale do anegdot Chamforta chętnie powrócę…
To prawda :) „Charaktery i anegdoty” Chamforta, nawet uzupełnione o „Maksymy i myśli” i „Małe dialogi filozoficzne”, to nadal zaledwie 180 stron. Maleństwo przy Goncourtach :) Dużo jednak mówią o mentalności jego epoki.
Dziękuję za przybliżenie tych dzienników, właśnie znalazłam na allegro i zaastanawiałam się czy warto.
Pozdrawiam :)