„W literaturze najbardziej interesuje mnie eksperyment”. Rozmowa z Anną Król
Z Anną Król, autorką książek i scenariuszy, reżyserką spektakli teatralnych i projektów audiowizualnych, wydawcą, dyrektorem Big Book Festival, wiceprezesem Fundacji Kultura nie boli rozmawiam o Big Book Cafe – centrum literackim, które powstało na warszawskim Mokotowie.
Anna Król (fot. Piotr Kozicki)
Piotr Kasperczak (Okruchy.pl): – Skąd pomysł, by uruchomić Big Book Cafe?
Anna Król: – Powstanie tego miejsca jest naturalną konsekwencją działań związanych z Big Book Festiwalem. Już od jakiegoś czasu zastanawiałyśmy się nad tym, jak próbować rozprzestrzeniać energię, która powstaje wokół festiwalu. Brakowało mi miejsca, w którym można realizować wszystkie te pomysły literackie, na które brakuje czasu i miejsca w trakcie kilkudniowego festiwalu. Myślę też, że obie z Pauliną Wilk, z którą to miejsce współtworzę, mamy w sobie tęsknotę za takim kawałkiem świata, który jest zwyczajnie nasz. W którym pracujemy na własnych zasadach, jest przyjazny i dodatkowo zapraszamy do niego innych, żeby wspólnie eksperymentować z literaturą.
– Czym jest zatem Big Book Cafe? Kolejną kawiarnią literacką?
– Wolę określenie „centrum literackie”. Bo pod pojęciem „kawiarni literackiej” kryje się obecnie mnóstwo miejsc, które sprzedają kawę i mają swój regał z książkami. Oczywiście są u nas książki, które sprzedajemy lub pozwalamy czytać na miejscu. Bardziej jednak chodzi nam o to, by inicjować zdarzenia literackie. Chcemy, by było to miejsce, które integruje środowisko literackie, w którym spotykają się pisarze, dziennikarze, artyści, ludzie pióra. Miejsce, które jest rodzajem otwartego i bezpretensjonalnego centrum myśli.
– Jakie zdarzenia literackie będą się tu odbywać?
– Tęsknię za wydarzeniami, które wykraczają poza formułę spotkania z autorem. Stąd m.in. pomysł na stand-upy literackie, przeglądy prasy, które właśnie rozpoczęliśmy. Mamy apetyt na mniej typowe formuły spotkań, takie jak dzienne czytanie, nocne czytanie, czytanie przez samych pisarzy, a także wydarzenia poświęcone historii literackiego Mokotowa.
Big Book Cafe (fot. Ewelina Suchecka)
– Skąd czerpałyście Panie inspiracje? Czyżby poszukiwanie klimatu dawnych warszawskich kawiarni literackich?
– Warszawskie kawiarnie literackie z lat 20. i 30., a także te z lat 60. na pewno pełniły funkcje społeczne, skupiały literatów, artystów. Były centrami dyskusji, podejmowało się tam ważne decyzje i angażowało w ważne sprawy.
– Kto zatem odwiedza Big Book Cafe?
– Osoby z sąsiedztwa, które mówią nam, że wreszcie powstało miejsce, w którym chce im się bywać. Gościmy wielu dziennikarzy, a także pisarzy mieszkających na Mokotowie. Natomiast na same wydarzenia, które organizujemy w Big Book Cafe, przyjeżdżają ludzie z zewsząd. To już nie jest wyłącznie publiczność lokalna, ale ludzie z całej Warszawy, a także goście z innych miast, oraz z zagranicy.
– Porozmawiajmy chwilę o lokalizacji. Czy fakt, że jest to miejsce położone poza ścisłym centrum Warszawy jest wadą czy zaletą?
– Uważam, że centrum ma sporo miejsc, w których można się spotkać i które mają fajny klimat. Ale mam wrażenie, że dzięki temu, że jesteśmy nieco na uboczu, choć nadal blisko metra, kilkanaście minut od centrum, goście wchodzą tu do świata, w którym czas trochę zwalnia. Poza tym Mokotów to miejsce powstania i działania naszej fundacji. I tu właśnie chciałam działania fundacji rozwijać.
– Muszę zapytać o kwestię finansowania tego przedsięwzięcia. Wiem, że miasto w pewnej mierze wspiera tę inicjatywę.
– Korzystamy z gościnności dzielnicy Mokotów, która uwierzyła w ten pomysł i zaprosiła nas do współpracy. Korzystamy z preferencyjnego czynszu, co jest bardzo istotne, ponieważ nie prowadzimy działalności komercyjnej. Wpływy ze wszystkiego, co tu wytwarzamy i sprzedamy przekazywane są na cele statutowe fundacji „Kultura nie boli”. Ale wsparły nas także firmy prywatne, które pomogły nam wyremontować i wyposażyć lokal. Chętnie o tym mówię, bo nikt niczego nie chciał w zamian. Widać, że pomysł realizowania misyjnej działalności literackiej był dla tych podmiotów ważny. I jestem im za to ogromnie wdzięczna.
– Na czym polega projekt księgarni społecznej?
– Darczyńcy przynoszą do nas części swoich księgozbiorów, z których już nie korzystają. Później wspólnie wyceniamy te książki i decydujemy, za jaką kwotę one mogłyby być sprzedawane. I to jest jeden ze sposobów współfinansowania festiwalu. Zresztą od lat otrzymujemy zapytania, jak można pomóc festiwalowi. I ludzie nam pomagają na wiele sposobów. Czasami jest to darowizna w wysokości 15 złotych. To bardzo wzruszające, kiedy słyszymy od kogoś, że przecież jak idzie do teatru czy do kina, to płaci. Dlatego za udział w festiwalu też chciałby uiścić opłatę. Jednostkowo takie pieniądze niewiele znaczą, ale sam gest, jak i forma pomocy jest bardzo ważna, bo jest z głębi społeczna.
– A jak docieracie do potencjalnych bywalców i miłośników Big Book Cafe?
– Myślę, że wszystko dopiero przed nami. Właśnie ruszyliśmy z regularnym programem literackim, który jest już dostępny na naszej stronie internetowej BigBookCafe.pl. Komunikujemy się poprzez media, jesteśmy aktywni w kanałach społecznościowych, bardzo dobrze działa też poczta pantoflowa, bo ci, którzy do nas przychodzą, polecają to miejsce innym. Miło nas zaskoczyła frekwencja podczas pierwszych dwóch stand-upów literackich, które odbyły się w lipcu.
– Skoro mowa o stand-upach. Wielu osobom stand-up może się kojarzyć z mało wyszukaną formą żartu i niezbyt porywającymi występami osób, które próbują kogoś rozbawić. A połączenie tej formuły z literaturą musi być niezwykle trudne. Jak to się udaje?
– Stand-up nie służy wyłącznie do tego, by rozbawić publiczność. Oczywiście te wystąpienia mogą być zarówno dowcipne, jak i poruszające, ale tu chodzi bardziej o wciągnięcie publiczności w reagowanie i komentowanie.
Big Book Cafe (fot. Ewelina Suchecka)
– Pierwsze stand-upy już za nami…
– Tak i muszę przyznać, że duet Krzysztofa Vargi i Pablopavo udał się znakomicie. Bo wydawało się, że nie da się zrobić stand-upu na temat dość niewesołej kondycji polskiej literatury, a im to się udało. Miejscami było to bardzo dowcipne, ale nie śmieszne, miejscami poważne, ale wiele osób wyszło z tego spotkania z jakimś materiałem do przemyślenia. Obaj panowie byli zestresowani, co pokazuje, że niełatwo jest pisarzowi czy artyście ubrać się w zupełnie inne buty, niż te, w których chodzi się na co dzień. Stand-upy to nie to samo, co spotkanie autorskie, gdzie człowiek jest schowany za książką, ktoś mu zadaje pytania, a on po prostu siedzi i odpowiada. Tutaj jednak staje w świetle reflektorów scenicznych i mówi „dzień dobry, oto jestem. Słuchajcie, co mam do powiedzenia”. Myślę, że w tym eksperymencie jest duża moc.
– Ale chyba nie każdego można sobie wyobrazić w tej roli?
– Wyobrazić sobie można każdego, ale chyba nie każdy powinien próbować (śmiech). W literaturze i sztuce najbardziej interesuje mnie eksperyment, czyli coś, co zdarza się na styku tego, co zaplanowane i improwizowane. I to jest najtrudniejsze, ale jednocześnie najbardziej podniecające. Bo za każdym razem może zdarzyć się coś zupełnie innego. I wydaje mi się, że ten eksperyment stand-upowy też na tym polega, że tak do końca nie wiemy, co się wydarzy. I to jest fascynujące.
– Ale poza stand-upami będą też inne zdarzenia literackie?
– Oczywiście! Będą spotkania z autorami, warsztaty, debaty, panele, adaptacje filmowe oraz przeglądy prasy. Pełen repertuar na kolejne miesiące ogłaszamy na bieżąco w naszych kanałach społecznościowych.
– Jak będą wyglądały niedzielne przeglądy prasy? Może Pani coś zdradzić?
– Będą to przeglądy z bardzo różnych dziedzin prowadzone przez znawców tematu – od prasy modowej, sportowej, dziecięcej, po społeczną, polityczną, literacką, przeglądy prasy zagranicznej. Każdy, kto przyjdzie będzie mógł sobie zamówić śniadanie i posłuchać, co można znaleźć w gazetach, o których istnieniu czasem nawet nie mamy pojęcia. Chodzi o to, by nauczyć się dyskutować o tym, o czym czytamy. To jest istota tego przeglądu.
– A proszę mi powiedzieć, czym jest lub czym będzie Big Book Radio?
– Dyskutujemy jeszcze nad nazwą. Zaczęliśmy eksperymentować z radiem dwie edycje temu, podczas festiwalu, który odbywał się w Pałacu Szustra. I tam na weekend festiwalowy stworzyliśmy radio, które przez cały festiwal nadawało wyłącznie audycje literackie. Chcemy do tego pomysłu wrócić. Mam nadzieję, że wystartujemy z tym projektem już jesienią.
Big Book Cafe (fot. Ewelina Suchecka)
– Czy Anna Król ma swoje ulubione miejsce literackie, oczywiście poza Big Book Cafe?
– Tak. Choć nieczęsto w nim bywam. Mieści się ono w Gdańsku Wrzeszczu. To jedyna znana mi biblioteka, zlokalizowana w centrum handlowym (Manhattan). Wydaje mi się to jakimś wariackim pomysłem, a jednocześnie w swojej przewrotności niezwykle prostym. Żeby tam, gdzie ludzie przychodzą kupować, zaskoczyć ich biblioteką. Biblioteka Manhattan nie dość, że zaskakuje przestrzenią, to jeszcze tworzy mnóstwo inspirujących wydarzeń. Drugie, które przychodzi mi do głowy, to zupełnie magiczna ulica bukinistów w Kalkucie, w Indiach. Ulica, na której są wyłącznie sklepy po brzegi wypełnione książkami. Tam naprawdę można kupić wszystko. Najfajniejsze jest oczywiście buszowanie w tych sklepikach. Można tam spotkać osoby, które poszukują książek, których nigdzie indziej na świecie nie mogły znaleźć. A sprzedawcy są w stanie w tym gąszczu tomów znaleźć ten jeden poszukiwany.
– Jak Pani godzi prowadzenie fundacji Kultura nie boli, pracę w wydawnictwie, organizację festiwalu, a do tego współtworzenie centrum literackiego? Jak to się robi?
– Cała moja działalność wynika z pasji. Rzadko nawet nazywam ją pracą. Największą satysfakcją jest realizacja przedsięwzięć, o których się marzy i które pozwalają się osobiście spełniać. Poza tym nie działam sama, bo fundacja, którą współtworzę to stały kilkuosobowy zespół ludzi bardzo zaangażowanych, którym się chce – tworzyć nowe projekty, pracować na rzecz kultury, literatury. Jestem szczęśliwa, nie tylko zawodowo. Udało mi się połączyć coś, co jest naturalną częścią mojej osobowości i charakteru z czymś, co robię w życiu i dzięki temu nie czuję, że pracuję. To ciągła chęć i odwaga podejmowania wyzwań, spełniania wizji, które czasem wydają się dziwne albo wariackie i wdrażania w życie kolejnych pomysłów.
– A jak godzi Pani te obowiązki z pisaniem?
– Nie da się jednocześnie pracować w kawiarni, prowadzić fundacji, wydawać książek i pisać. Pisanie wymaga innego sposobu skupienia. Żeby coś napisać funduję sobie od czasu do czasu dłuższe przerwy od wszystkiego.
– Czyli na razie przerwa od pisania?
– W przyszłym roku chciałabym przymierzyć się do nowej książki i tym razem nie będzie to kolejna biografia Iwaszkiewicza (śmiech). Podczas naszego pierwszego stand-upu Krzysztof Varga mówił, że dziś w literaturze nie ceni się wyobraźni. Ja się z tym nie zgadzam. I chciałabym, by kolejna moja książka była głównie dziełem wyobraźni.
– Zatem tego Pani życzę i bardzo dziękuję za rozmowę.