Nieprzypadkowe spotkanie w Zakopanem
W ubiegłym tygodniu gościłem w willi Koszysta w Zakopanem. Dla niewtajemniczonych – to urokliwy góralski dom, otwarty dla turystów szukających noclegu w stolicy Tatr. Nie wszyscy jednak wiedzą, że przez ostatnie piętnaście lat swego życia (to jest w latach 1955-1970) mieszkał tu Jan Izydor Sztaudynger.
Willa Koszysta skrywa wiele skarbów i pamiątek, które od lat skrupulatnie zbiera córka słynnego poety i fraszkopisa, Anna Sztaudynger-Kaliszewicz.
Jak się domyślacie, pobyt w domu pod Skocznią z wielu względów był dla mnie niezwykłym przeżyciem. Anna Sztaudynger okazała się niezwykle ciepłą i życzliwą osobą, która nie tylko przednio mnie ugościła, ale też odkryła przede mną wiele faktów z życia ojca. Przy każdej niemal okazji, stosownie do tematu rozmowy, z pamięci cytowała fraszki i wiersze Jana Sztaudyngera. Nie brakowało też barwnych anegdot, opowieści o przyjaźniach artystycznych i literackich, ale też o trudach życia w Zakopanem i kłopotach zdrowotnych słynnego fraszkopisa.
Jak się okazało, archiwum poety liczy ponad 60 książek, jakie ukazały się za życia i po śmierci autora „Piórek”. Pierwsze wydania tych dzieł, rękopisy, korespondencja, zdjęcia, wiersze, bajki, przekłady, prace magisterskie – przyznam, że zbiór pamiątek po Janie Sztaudyngerze jest doprawdy imponujący. Tym bardziej jeśli te perełki odkrywa przede mną córka poety, czytając wybrane teksty, fragmenty korespondencji i opowiadając o przyjaźni Sztaudyngera z Wojciechem Natansonem. Po raz pierwszy też miałem w ręku debiutancki tomik wierszy „Dom mój” wydany w 1925 roku oraz mistyczny dramat „Apostoły”. Ta ostatnia pozycja z wielu względów zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
Co ciekawe, większość mej wiedzy o największym współczesnym fraszkopisie czerpałem dotąd przede wszystkim z publikacji Anny Sztaudynger-Kaliszewicz – z „Fraszek z rękawa”, książki „Życie nie jest fraszką. Pasje, przyjaźnie , przesądy Jana Sztaudyngera”, a także – a może przede wszystkim – z „Chwalipięty” (każdy powinien przeczytać tę książkę). Teraz miałem okazję skonfrontować tę wiedzę z Autorką tych dzieł.
Ale pani Ania to także uważny słuchacz i obserwator. Z uwagą czytała moje fraszki i niemal na każdą znajdowała celną ripostę w postaci błyskotliwej fraszki ojca lub wiersza któregoś z polskich poetów. Mieliśmy też okazję wymienić się swoimi skarbami i pamiątkami po Janie Sztaudyngerze. Rozmawialiśmy również na temat założonego w połowie tego roku Stowarzyszenia „Fraszka”, które ma na celu opiekę nad spuścizną poety (o czym napiszę niebawem).
Z uwagi na me zawodowe obowiązki pobyt w Koszystej trwał dwa dni. Dodałbym: dwa niezwykle ważne dni. To nie był bowiem akademicki wykład, tylko wielogodzinna niezwykła opowieść o pasjach i rozległych zainteresowaniach poety, o inspiracjach i wielkich artystach, ale też o troskach i niepowodzeniach (choćby w trudnych rozmowach autora „Kropli lirycznych” z wydawcami czy włodarzami Zakopanego). Była to z jednej strony cenna lekcja o literaturze, ale też ciepła i szczera rozmowa o życiu i sprawach w życiu najważniejszych.
Mam nadzieję, że niebawem znów tu powrócę, w poszukiwaniu wiedzy, inspiracji, ale też ciepła i życzliwości, jakim obdarza przyjezdnych pani Ania Sztaudynger-Kaliszewicz, gospodyni Koszystej.