Umberto Eco o bibliotekach na miarę i kserokulturze
Ten esej wpadł mi w ręce zupełnie przypadkowo. Będąc w jednej z krakowskich księgarń, przebierałem w literaturze faktu, by wreszcie uszczęśliwiony „złowić” biografię Hermanna Hessego w naprawdę okazyjnej cenie. Tuż przy kasie zwróciły jednak mą uwagę równo ułożone książeczki. Zachwycił mnie ich format, staranne opracowanie w sztywnej oprawie (co jest raczej rzadkością w przypadku tak skromnego, bo ledwie czterdziestostronicowego dzieła) oraz unikalne zdjęcie na okładce… Największym magnesem okazało się oczywiście nazwisko autora: Umberto Eco… Długo się nie zastanawiałem.
W zasadzie to logiczne – pomyślałem. Co może bowiem zrobić znany pisarz, zaproszony do wygłoszenia wykładu z okazji jubileuszu Biblioteki Miejskiej w Mediolanie? Napisać esej zatytułowany „O bibliotece”. Na szczęście dla nas nie jest to w żadnym wypadku nudny akademicki dyskurs, przepełniony cytatami czy nazwiskami wielkich i pomniejszych uczonych i badaczy książek.
Muzeum Brytyjskie, fot. Riccardo Cambiassi (wikimedia commons)
Dobry przykład negatywnego wzorca
Choć to niedługi tekst, jego konstrukcja daje do myślenia. Mamy tu m.in. odwołanie do „Biblioteki Babel” Jorge’go Luisa Borgesa, dla którego biblioteka jest modelem wszechświata. Z drugiej zaś strony Umberto Eco proponuje stworzenie czegoś w rodzaju antybiblioteki. A zatem spojrzenie na tę instytucję kultury przez pryzmat najgorszego wzorca, jaki można sobie wyobrazić. Przykłady?
Traktowanie czytelnika za wroga, zniechęcanie do czytania, maksymalne wydłużanie czasu pomiędzy zamówieniem a dostarczeniem książki, całkowite zamknięcie biblioteki w weekendy i na czas posiłków.. – to tylko niektóre „zalecenia” z całej litanii życzeń, które powinni spełniać źli bibliotekarze. I ta sztuka się włoskiemu pisarzowi udała – poprzez „dobry przykład negatywnego wzorca” pisarz przeniósł mnie do najgorszych bibliotek, w jakich dane mi było przebywać. Nie wiedzieć czemu, miałem wrażenie – czytając tę część eseju – że wzorzec ten wzięli sobie do serca i zaadoptowali na własne potrzeby niektórzy nasi urzędnicy…
Biblioteki na miarę człowieka
Dalej autor prowadzi czytelnika do swojego świata. Przez pryzmat własnych doświadczeń i wspomnień, kreśli obraz dwóch jakże różnych od siebie bibliotek – Sterling Library w Yale i uniwersyteckiej biblioteki w Toronto. Zdaniem Eco to dwie „biblioteki na miarę”, choć daleki jest od nazwania ich idealnymi.
Jednym z nieporozumień, jakie dominują nad pojęciem biblioteki, jest pogląd, że idzie się tam po książkę, której tytuł się zna.
Umberto Eco
Pisarz tak tłumaczy ich wybór: „Nie chcę powiedzieć, że są najlepsze na świecie i nie ma już żadnych innych: są to po prostu te biblioteki, do których chodziłem dość regularnie”. Ta „zwyczajność” czy też owe „skrojenie biblioteki na miarę” mnie zadziwiła, zwłaszcza gdy uzmysłowiłem sobie, że odczyt Umberto Eco miał miejsce … w 1981 roku, czyli ponad 30 lat temu.
A mowa tu m.in. o systemie czytników i skomputeryzowanych katalogów, o wykazach książek, które znajdują się w pobliskich bibliotekach, o godzinach otwarcia do północy (!), także w weekendy. Nic więc dziwnego, że w tekście Umberto Eco znajduję takie słowa klucze, jak „przygoda”, „wyprawa” czy „odkrywanie książek”.
Neuroza kserokultury
Autor nie tylko snuje wspomnienia. Podejmuje też ważne i niepopularne tematy, jak kradzieże i niszczenie książek. Dotyka też problemu kopiowania dzieł, nazywając to zjawisko „kserokulturą”.
„Kserokultura oznacza przede wszystkim runięcie pojęcia prawa autorskiego” – zauważa Umberto Eco, ze smutkiem dodając, że „wydawnictwa naukowe publikują (…) książki ze świadomością, że będą one kopiowane”. Do czego to może prowadzić? W najgorszym wypadku do sytuacji, w której wydawanie książek wartościowych nie będzie opłacalne, dzieła będą zatem wydawane wyłącznie na potrzeby bibliotek. Bibliotek – dodajmy – w których nie będziemy przebywać po to, by obcować z książką. Całą energię i czas spożytkujemy tylko na jej kopiowanie, a nie przeczytanie – konkluduje pisarz.
Jaka powinna więc być biblioteka na miarę człowieka? Taka, do której przychodzimy z radością, bo chce nam się tu spędzać wolny czas. Taka, w której możemy napić się pysznej kawy (Umberto nie miał zapewne na myśli kawy z automatu), czytając w wygodnej kanapie. Wreszcie taka jak Museum of Modern Art, gdzie „można pójść do kina, przejść się po ogrodzie, obejrzeć posągi i zjeść obiad z dwóch dań”. Tak pisał o bibliotece Umberto Eco, nie wiedząc, że trzydzieści lat później ulubionym miejscem spędzania wolnego czasu dla tysięcy ludzi staną się centra i galerie handlowe…
Konkurs z biblioteką w tle
Ale wróćmy na chwilę do bibliotek z naszych wspomnień. Na pewno zapamiętaliście jakąś chwilę, może szczegół ze swojej ulubionej biblioteki, być może postać wyjątkowego bibliotekarza? Macie swój wzorzec „biblioteki na miarę”?
Napiszcie o swych bibliotecznych doświadczeniach. Najciekawsze komentarze nagrodzę 2 egzemplarzami książki Umberto Eco „W bibliotece”. Na Wasze opinie i sugestie czekam do 25 lutego. Wyniki ogłoszę 28 lutego. Powodzenia!
Książki namiętnie czytałam od dziecka. Kiedy miałam 8 lat mama zapisała mnie do szkolnej, wiejskiej biblioteki. Byłam podekscytowana bo cieszyłam się z mnóstwa nowych ciekawych książek jakie mogłabym wypożyczyć. Jednak spotkała mnie przykra niespodzianka: poszłam do biblioteki i chciałam sobie wybrać jakąś powieść, jednak pani w bibliotece nie pozwoliła mi niczego wybrać, twierdząc, że jestem za mała na powieści…i dała mi jakąś książkę z wierszykami! Byłam zła i niepocieszona, zawzięłam się i przez długi czas nie postawiłam stopy w tej bibliotece. Kiedy poszłam do liceum rozpoczął się dla mnie cudowny okres: biblioteka szkolna była cudownym, klimatycznym miejscem, z małą drewnianą antresolą- lubiłam spędzać tam wolny czas. Zapisałam się także do biblioteki miejskiej. Kiedy poszłam na studia do większego miasta otworzył się przede mną świat pełen książkowych możliwości: oto miałam do wyboru setki(!) bibliotek. Zapisywałam się wszędzie i nałogowo wypożyczyłam powieści, które były wcześniej dla mnie niedostępne. Lubiłam małe filie osiedlowe- miały swój klimat, obsługa była bardzo miła, w przeciwieństwie niestety do dużych bibliotek uniwersyteckich- tam często podejrzliwe spojrzenia pracowników sprawiały, że czułam się jak osoba niepożądana. Kolejnym cudownym doświadczeniem był wyjazd za granicę, do Stambułu na stypendium i zetknięcie się z naukowymi bibliotekami zagranicznymi. To był szok kulturowy. Szczególnie pokochałam Bibliotekę Instytutu Holenderskiego. Mieszkałam w Instytucie a dokładnie na przeciwko drzwi mojego pokoju mieściła się biblioteka. Dostałam kartę z dostępem 24 godzinnym, swój stolik z wygodnym krzesłem, na którym mogłam mogłam trzymać książki (bez limitu ilościowego i czasowego!) Atmosfera i pani bibliotekarka była niezwykle miła. Na dodatek miałam możliwość sprowadzania książek czy to papierowych czy w postaci pdfów z dowolnej biblioteki naukowej w kraju. Wystarczyło wysłać zamówienie, a ktoś robił skany i wysyłał w ciągu góra dwóch dni! W żadnej bibliotece tak mi się dobrze nie pracowało: wszystko było takie bezproblemowe i człowiek- klient był ważniejszy niż jakieś sztywne zasady, które potrafiły mi uprzykrzyć życie w Polsce.
Oj, widzę, że się chyba trochę za bardzo rozpisałam, ale mam sporo doświadczeń bibliotecznych..i pewnie wiele jeszcze przede mną…
Pozdrawiam serdecznie!
Patrycja
„Niezwykły zamek”
piękne półki niczym królewskie łoża
poustawiane w całym zamku
służą swą miękkością zmęczonym królewnom
zwłaszcza tym bardzo rozczytywanym
lokaje zachcianki spełniają z radością
głaszczą przytulają układają
tu książę nie zajeżdża na białym rumaku
i wcale nie szuka swej księżniczki
bo jakże wybrać z miliona tę jedną
gdy wszystkim się miłość przysięgło
/Jolanta Mach/
Każda biblioteka jest radością dla moich oczu. Czytam od szóstego roku życia, książki to moje drugie imię :), a każdy ich „dom”, jest moim domem. Nigdy nie zapomnę mojej pierwszej wizyty w bibliotece, gdzie zabrał mnie mój tato, który także namiętnie czytał, mam to w genach :). Weszłam nieśmiało, prowadzona za rękę przez tatę, do ogromnego pomieszczenia pełnego książek, za biurkiem siedziała pani bibliotekarka. Na nasz widok uśmiechnęła się szeroko i podeszła do nas, ucieszyła się na wieść o nowym, małym czytelniku i zachęciła do obejrzenia biblioteki i wybrania mojej pierwszej(!) książki. W tym momencie urosły mi skrzydła, tyle książek a ja mogę wybrać, jaką tylko zechcę. I pofrunęłam… i tak szybuję do dziś :). W okresie szkolnym, do wszystkich szkół jakich chodziłam, bibliotekarki mnie uwielbiały, nie tylko wypożyczałam książki ale też intensywnie uczestniczyłam we wszystkim, co działo się w bibliotece, pomagałam też wypożyczać i porządkować książki. Biblioteka w szkole, to był mój azyl. Kiedy nie miałam ochoty pójść na zajęcia, mogłam spokojnie schować się w bibliotece i nigdy, żadna bibliotekarka mnie nie wydała. Teraz korzystam z małych bibliotek, położonych wokół mnie, gdzie panuje przyjemna atmosfera a zaprzyjaźnione bibliotekarki witają mnie z uśmiechem. I jeszcze o najpiękniejszej bibliotece, w której dane mi było przebywać. Biblioteka Klasztoru na Strahowie w Pradze. Pokochałam to miejsce od pierwszego wejrzenia. Zapach stuleci podziałał na mnie jak narkotyk, nie potrafiłam stamtąd wyjść. Spacerowałam oszołomiona wśród ogromu ksiąg i każda najmniejsza cząstka mojego ciała wchłaniała intensywnie woń i atmosferę tego miejsca. To było cudowne przeżycie. Mam marzenie, żeby odwiedzić parę już upatrzonych bibliotek świata i mam nadzieję, że się spełni. Pozdrawiam :)
Biblioteka, ach, biblioteka! Mój wszechświat, okno na odległe wymiary i światy. Po raz pierwszy miałam z tym dobrodziejstwem styczność w wieku około pięciu lat. Wtedy też posiadałam już zdolność płynnego czytania. Pamiętam to jak dziś – lata 80, wakacje u dziadków, wieś, drewniany domek, sad pełen owoców, kolorowe ule. Słowem, miejsce wyzwalające pokłady wyobraźni i sprzyjające twórczej pracy. Tam też poznałam bibliotekę mojego życia, bowiem właśnie do niej wracam średnio dwa razy w roku. W domu dziadków było zejście do piwnicy i jak do w starych domach bywało – schodziło się do niej za pomocą drabiny. Po usilnych próbach pyzatego rudzielca, dziadek w końcu skapitulował. Finalnie, w końcu mogłam odkryć tajemnicę tego miejsca. Już wtedy czułam, że znajdę tam jakieś wielkie cuda! Nie myliłam się. Widok, który wtedy ujrzałam tak mocno zagnieździł się w mojej głowie, że dzisiaj jestem w stanie go odtworzyć bezbłędnie. Książki, książki, stosy książek! Na starych półkach, na podłodze, na fotelu… Do tego poukładane w odpowiedniej kolejności prenumeraty gazet o różnej tematyce. Dziadek opowiedział mi wtedy, że książki te czytały trzy pokolenia i że ja z bratem niedługo będziemy czwartym. Powiedział też, że jego tata, czyli mój pradziadek kazał czytać i rzeczywiście wszyscy domownicy czytali. Tak więc wtedy po raz pierwszy dowiedziałam się o tradycji czytania w mojej rodzinie. Z każdym nowym pokoleniem książki rosły w siłę, aż w końcu przybrały formę domowej biblioteki w piwnicy. Duża część przetrwała zawieruchę wojenną. Niesamowite, prawda? Tego samego dnia dziadek, niczym prawdziwy bibliotekarz, wyszukał dla mnie „Baśnie” J. Ch. Andersena z ilustracjami Szancera, wydanie z 1955 roku. Błyskawicznie udałam się do sadu, by zatopić się w lekturze. Zaczęłam od „Dzielnego ołowianego żołnierzyka”. Nawet teraz czuję ten specyficzny zapach zarezerwowany dla starych, pożółkłych kartek. Zapach tajemnicy dzieciństwa. Nie muszę chyba dodawać, że od tamtej pory zaszywałam się na długie godziny w piwnicy. Najbardziej interesowała mnie tematyka astronomiczna. Mimo że dziadków już nie ma, to pozostał ten wielki ślad – biblioteka w piwnicy, do której często przyjeżdżam. Jestem im wdzięczna za ten wielki dar miłości do książek.
Na koniec nie odmówię sobie przyjemności zacytowania fragmentu ostatnio czytanej przeze mnie książki:
„Biblioteka była jeden dom dalej. Spędzaliśmy tam z mamą niedzielne popołudnia, odkąd byłem małym chłopcem. Chodziłem między półkami, wyciągając każdą książkę z obrazkiem statku pirackiego, rycerza, żołnierza czy astronauty. Mama zwykła mawiać: „To mój kościół, Ethanie. Tak obchodzimy Dzień Pański w naszej rodzinie.” / Kami Garcia – Piękne Istoty.
Pozdrawiam,
Weronika
Każdy z komentarzy jest na swój sposób ciekawą historią bądź interpretacją biblioteki skrojonej na miarę. Ale ponieważ mam tylko dwie nagrody do rozdysponowania, wybieram historie Patrycji i Weroniki. Paniom bardzo gratuluję. Wszystkim zaś dziękuję za udział w tej zabawie. Książki Umberto Eco „O bibliotece” prześlę pocztą.
Pozdrawiam i zachęcam do lektury mego bloga i komentowania także innych moich wpisów. Piotr
Wspaniale! Dziękuję za wyróżnienie. Czy adres do wysyłki mam podesłać na adres podany w zakładce „kontakt”?
Tak, proszę wysłać dane kontaktowe na mój adres mailowy podany w zakładce kontaktowej :)