Kawiarnia literacka to nie tylko klimat, to instytucja (+konkurs)
Prof. Andrzej Makowiecki, autor książki „Warszawskie kawiarnie literackie”, bardzo wnikliwie przyjrzał się dwudziestowiecznym lokalom artystycznym. I z wielką kulturą i niebywałą precyzją opisał to zjawisko, przybliżając kontekst historyczny, strukturę ówczesnej kawiarni i uwypuklając jej najbardziej charakterystyczne cechy.
I choć czytając tę monografię, odczuwa się, że mamy do czynienia z piórem historyka literatury, lekturę tę z ręką na sercu mogę polecić wszystkim wielbicielom małej czarnej, jak i pasjonatom i amatorom wszystkiego, co literackie i związane z tzw. literaturą wysoką. A także (a może przede wszystkim) osobom, których zajmuje literatura faktu oraz poszukiwanie biograficznych smaczków na temat takich osobistości, jak Tuwim, Słonimski, Iwaszkiewicz czy Gombrowicz.
Autor niczym doświadczony przewodnik wprowadza nas w świat elitarnych zadymionych lokali, odsłaniając (także na bazie bogatych materiałów źródłowych) ich blaski i cienie, zatrzymując się co jakiś czas przy wybranych stolikach, by uważniej przyjrzeć się sylwetkom poszczególnych interlokutorów. Profesor Makowiecki przez wiele kart tej książki usiłuje znaleźć, porównywać i egzemplifikować pewną liczbę cech, które pozwalają daną kawiarnię zdefiniować i nadać jej charakter owej „literackości”. I cechy te świetnie zestawia i opisuje.
Kawiarnia literacka, czyli jaka?
Zdaniem autora musi to być lokal publiczny, otwarty dla wszystkich (nie tylko literatów i artystów) położony w ścisłym centrum miejskim (np. kawiarnie Miki, Nadświdrzańska, Udziałowa, Picador i Kresy położone były przy Nowym Świecie, Starorypałka przy Marszałkowskiej, a Ziemiańska przy Mazowieckiej). Musi mieć publiczność „własną” oraz „obcą”; jeśli zaś chodzi o tę pierwszą – w zależności od okresu i charakteru kawiarni – w jej skład wchodzili nie tylko ludzie pióra (pisarze, poeci, dziennikarze), ale także malarze, graficy, aktorzy teatralni, później zaś architekci oraz osoby ze środowiska filmowców.
Kolejna ważna cecha to swoista interdyscyplinarność, którą prof. Makowiecki rozumie jako szereg inicjatyw organizowanych wokół danej kawiarni – wystawy plastyczne, pokazy mody, recytacje, występy kabaretowe, wieczory poezji i satyry, a nie tylko – jak zauważa Makowiecki – „brzdąkanie na fortepianie”.
Innym ważnym zjawiskiem nie zawsze do końca dającym się wytłumaczyć jest efemeryczność kawiarni. Okazuje się, że z różnych przyczyn dany lokal stawał się wyjątkowo modny, zaczynał przyciągać ludzi literatury i artystów, którzy po jakimś czasie przenosili się do innego miejsca (jak to miało miejsca ze środowiskiem literackim w Ziemiańskiej, które przeniosło się później do IPS-u). Czasem powodem takiego stanu rzeczy były wydarzenia historyczne (jak wybuch wojny), innym razem – obecność w lokalu osób niepożądanych, na przykład agentów Służby Bezpieczeństwa.
Kawiarniane stoliki i hierarchie
Niezwykle ważnym elementem pojawiającym się we wszystkim opisywanych przez autora kawiarniach jest „salka” lub „stolik”, a więc pewne miejsce, wokół którego ogniskowała się uwaga gości lokalu. I tak na przykład w Ziemiańskiej funkcjonował stolik na półpiętrze, który wpierw należał do redakcji „Cyrylika Warszawskiego”, a potem określany był jako skamandrycki. Zbierali się przy nim poeci Skamandra (a spośród „wielkiej piątki” głównie Słonimski, Lechoń oraz Tuwim) w towarzystwie Mieczysława Grydzewskiego.
Wnętrze kawiarni Ziemiańska w Warszawie (na podst.obrazu Józefa Rapackiego)
Po remoncie Ziemiańskiej czołowe postaci „Skamandra” i „Wiadomości” przeniosły się na specjalnie wyeksponowane miejsce na tak zwanym półpięterku. Miejsce to szybko stało się obiektem westchnień i zazdrości tych, którzy do stolika, zwanego też Lożą Szyderców, nie mieli dostępu. Ale nie tylko słynny skamandrycki stolik na „półpięterku” wzbudzał emocje.
Autor opisuje też słynne stoliki Gombrowicza (w Ziemiańskiej i Zodiaku), stoliki Antoniego Słonimskiego (U Marca, w Antycznej, w PIW-ie i Ujazdowskiej) czy znajdujący się w kawiarni Czytelnika stolik, którym prym wiodły trzy nazwiska: Tadeusza Konwickiego, Ireny Szymańskiej (pracowała najpierw w PIW-ie, potem w Czytelniku, była redaktorka i tłumaczką z literatury francuskiej i angielskiej) oraz Gustawa Holoubka. Profesor Makowiecki wyjaśnia też zjawisko „topografii stolikowej”, zwracając uwagę na osobliwą hierarchię przy danym stoliku.
Redakcje i pisma literackie
I w zasadzie wydawałoby się, że udało się zebrać wszystkie prymarne cechy, które pozwolą danemu lokalowi nabrać charakteru „literackiego”. Okazuje się, że jest jeszcze niezwykle istotny wspólny mianownik – stała obecność periodyku literackiego w danej kawiarni. Najlepszym tego przykładem jest cytat z Mieczysława Grydzewskiego, który sam stwierdził, że „warszawskie „Wiadomości” powstały między dwoma stolikami w Małej Ziemiańskiej na Mazowieckiej”.
Znaczenie, jakie zyskał w Ziemiańskiej Grydzewski najlepiej zresztą ilustruje głos Stanisława Lama, który wspomina:
Grydzewski jako redaktor „Skamandra” i „Wiadomości”, był już czymś tak znacznym w młodym światku literatury, iż stał się ośrodkiem, wokół którego kręciło się wszystko nie tylko w Ziemiańskiej, ale i twórczości.
I dalej Lam argumentuje:
„Tuwim jego [Grydzewskiego – przyp. PK] inspiracji i opiece zawdzięcza dużo w swych pisarskich początkach, Lechoń na pewno przy zadziwiającej nieproduktywności nie zyskałby tak szybko rozgłosu, a Słonimski mimo ciętości i dowcipu nie byłby mógł okazać całej bogatej skali talentu, gdyby mu Grydzewski nie użyczał miejsca w „Wiadomościach” na Kroniki tygodniowe”.
Dużo cennych informacji wnosi też ostatni rozdział poświęcony anegdocie literackiej. Rozdział ważny, choć być może autor zbytnio rozłożył akcenty na teorii komizmu, definicji i genealogii anegdoty, zbyt skromnie zaś – jak dla mnie – wzbogacając temat cennymi przykładami.
Co przynoszą nam „Warszawskie kawiarnie literackie”? Lekturę niełatwą, pełną nazwisk, dat, lokalizacji, źródeł i dokumentów, ale barwnie i ciekawie opisaną, zilustrowaną wierszami, pokazującą fascynujący i już wymarły, niestety, klimat dwudziestowiecznych kawiarni literackich. Kawiarni – dodajmy – które nota bene nazywano wówczas mleczarniami (bo na przykład słynęły z białej, a nie czarnej kawy z masła śmietankowego oraz „dającego się pokroić zsiadłego mleka”).
Książka prof. Makowieckiego powinna się znaleźć w bibliotece każdego szanującego się miłośnika literatury.
Konkurs z anegdotą literacką w tle
Jeśli chcesz otrzymać ode mnie egzemplarz „Warszawskich kawiarni literackich”, ufundowany przez Wydawnictwo Iskry, napisz w komentarzu pod tym tekstem znaną Ci lub wyszperaną anegdotę związaną z ludźmi pióra. Proszę w miarę możliwości nie kopiować anegdot z internetu, podawać źródło (np, tytuł książki), a najlepiej opisywać wyszperaną lub zapamiętaną anegdotę swoimi słowami.
Najciekawsza anegdota literacka zostanie nagrodzona książką Andrzeja Makowieckiego. Wyniki konkursu ogłoszę na blogu i na moim facebookowym profilu 31 marca! Czekam na Wasze anegdoty do 25 marca!
Rozstrzygnięcie konkursu
Miło mi poinformować, że książka prof. Makowieckiego „Warszawskie kawiarnie literackie” trafi do Oli za „kawiarnianą” anegdotę o Dygacie i Holoubku i podanie źródła. Gratuluję i już niebawem zaproszę do kolejnej książkowej zabawy!
Nie podam źrodła, bo zapisałam to sobie wieku temu :)
Podczas pisania wesela Boryny (w Paryżu) Reymont kilka dni nie wychodził ze swego gabinetu. Kiedy jego żona po trzech dniach weszła tam, zastała męża leżącego na ziemi, ledwo żywego.
Lekarz, który zbadał Reymonta zapytał zdziwiony:
– Proszę pana, co pan robił, że doprowadził się pan do takiego stanu?
– Panie, ja przez trzy dni tańczyłem oberka.
Mark Twain dostał kiedyś od dawnego kolegi ze szkolnej ławy kartkę pocztową bez znaczka. Oczywiście, aby ją otrzymać, musiał za nią zapłacić. Gdy to uczynił, przeczytał w niej: „Stary przyjacielu. Serdeczne pozdrowienia. Mieszkam tu w Chicago i powodzi mi się doskonale. Twój dawny kolega szkolny Jackson”.
A jakiś czas potem listonosz przynosi owemu Jacksonowi paczkę pocztową o wadze co najmniej dwóch kilogramów, niestety bez znaczków. Zaintrygowany ciężarem i objętością paczki Jackson uiścił należną opłatę. Gdy po wielu trudach odwiązał wszystkie sznurki i odwinął kilka warstw papieru do pakowania, zobaczył sporej wielkości kamień oraz liścik o następującej treści: „Stary druhu! Śpieszę Ci donieść, iż załączony tu oto kamień spadł mi z serca, gdy się dowiedziałem z Twego listu, że powodzi Ci się doskonale. Twój stary przyjaciel, Mark Twain”.
Do Jamesa Joyce’a, autora „Ulissesa” przyszedł w odwiedziny jego przyjaciel. Pisarz nie był jednak w towarzyskim nastroju, a wręcz przeciwnie – prezentował swoją postawą czystą rozpacz, stan kompletnego załamania. Joyce był znany ze swoich diametralnych zmian nastrojów podczas tworzenia i z małych kryzysów wywołanych brakiem weny, zatem przyjaciel zapytał go wprost o to, ile zdołał już w danym dniu napisać.
– Siedem słów – odparł zduzgotany Joyce
– No to świetnie! – pocieszał go przyjaciel.
– Ale nie wiem w jakiej mają być kolejności! – jęknał pisarz
Wiadomo, że każdy artysta jest łasy na komplementy jak dziecko. Taki afront, który zabolał jak policzek spotkał ongiś Dygata, który zasiadał często przy stoliku w „Czytelniku”, w towarzystwie Holoubka i Konwickiego i innych artystów i literatów… Pewnego razu Dygat siedział dumny jak paw, bowiem łypała w jego kierunku sympatyczna dama. Pisarz prężył się dumnie, godnie starając się zaprezentować swój profil, nawet z tego napięcia zaczął się huśtać na swoim krześle. W pewnym momencie dama podeszła do niego i szepnęła mu coś na ucho. Dygat spąsowiał, potem zbladł, być może nawet dym mu poszedł z uszu. Po chwili zaczął przesuwać krzesło. „Tyle?”. „A może tyle?” „Tyle starczy? Już?”. Po czym powrócił do rozmowy. Jego współbiesiadnicy zaciekawieni czym tak zdenerwowała go dama, zaczęli ciągnąć go za język. – „Otóż owa dama pofatygowała się poinformować mnie, że zasłaniam jej Holoubka”… odparł pisarz.
Źródło „Gazeta wyborcza” art. Jacka Żakowskiego „Przy stoliku w Czytelniku”
Pewnie nie wypada wspominać Włodzimierza Sokorskiego, PRL-owskiego ministra kultury i sztuki, redaktora naczelnego “Miesięcznika Literackiego”, ale miał on poczucie humoru, a takim wiele się wybacza. Sokorski był niesłychanym kobieciarzem, czterokrotnie żonatym, który swoje wspomnienia kombatanckie ubarwiał opisami licznych romansów. Zdaje się, że jedyną znajomą kobietą, której nie uwiódł, przypuszczalnie ze strachu przed Stalinem, była Wanda Wasilewska. Młodymi kobietami lubił otaczać się również w podeszłym wieku. Wchodząc do kawiarni w towarzystwie dwóch pięknych brunetek, rzucał zamówienie kelnerce: “Dwie małe czarne i jeden piernik.”
Dorota, Justyna, anegdoty o Twainie i Jamesie Joysie znalazłem na facebookowym profilu Wydawnictwa Iskry. Prosiłbym wiec o bardziej wyszukane propozycje… Bez kopiowania z netu :)
Działo się to w połowie 1918 roku, w Wiedniu. Roda-Roda wybrał się z przyjacielem do urzędu cenzorskiego, żeby uzyskać pozwolenie na wystawienie farsy, w której szydził z monarchii. Cenzor przeczytał i powiedział silnie wzburzony:
– Mój panie! Dopóki istnieje monarchia austro-węgierska to nie ujrzy światła dziennego!
Roda-Roda zwrócił się do przyjaciela:
– Chodźmy stąd Karolu. Ostatecznie te parę tygodni możemy poczekać.
Źródło to samo, co anegdota o Reymoncie, czyli moje stare notatki. Jeżeli mnie pamięć nie myli (bo to z czasów liceum), była to prawdopodobnie książka „Wielcy ludzie w anegdocie”. (chociaż głowy nie dam) :)