Ave Stefania, czyli o największej miłości Tuwima
O pasjach Tuwima pisałem już na moim blogu. Ale chyba największą pasją poety była jego Stefania Marchwówna z Tomaszowa Mazowieckiego, którą kochał nad życie. I tę „Miłość życia” dobrze ilustruje zbiór listów, wierszy i poematów wydany pod takim właśnie tytułem. Nie ukrywam, że w zbiorze tym, starannie opracowanym przez wydawnictwo Iskry, listy Tuwima zaintrygowały mnie najbardziej.
I choć zachował się jedynie pewien wycinek tej niezwykłej korespondencji (niektóre listy są urwane gdzieś w środku zdania), pokazuje ona dobitnie jak bardzo „Ranyjulek” starał się o serce swej wybranki. I jaki towarzyszył temu arsenał przeżyć, wątpliwości, rozterek, pragnień i oczekiwań poety.
Pierwsze listy pisane do Stefanii są dla Tuwima tak trudne, że postanawia… ich nie wysyłać. Na szczęście zachował się pierwszy z tekstów, który nie został spalony, lecz trafił do adresatki. Łatwo wyczytać z niego, jak młody literat hamuje się przed bezpośrednim i bardzo emotywnym wyznaniem tego, co mu podpowiada serce. I nie chce w tym liście aż nadto podnosić temperatury tych uczuć.
Przeciwnie. Stara się jedynie w subtelny sposób dać pannie Stefie do zrozumienia, że nie jest mu obojętna. Zresztą sam dalej pisze:
„Tego, co stanowiłoby listu mego część istotną, najżywotniejszą – słowami wyrazić nie umiem. Zresztą – to nieprawda. Umiem bardzo dobrze. Ale mi nie wolno”
Oczywiście, że umie i chyba od początku ma świadomość swojego literackiego talentu. Przez długi jednak czas targać będą poetą wątpliwości, nie będąc do końca przekonanym, czy Stefania to uczucie odwzajemnia:
„Stefciu —
chciałbym wiedzieć, czy jeszcze… sym-pa-ty-zu-jesz ze mną, czy mnie jeszcze „lubisz”? Może Cię już wynudziłem do non plus ultra?”
Walka o miłość i… autoterapia
Z czasem te obawy doprowadzają poetę do skrajnego wyczerpania, pojawiają się myśli samobójcze, pogłębiają kompleksy, wynikające z jego „myszki” na policzku, „która mu całe dzieciństwo struła”. W roku 1918 sytuacja się poprawiła, kryzys zostaje zażegnany, choć – jak zauważa Książę poetów – nieustannie nurtują go „jakieś żale i niepokoje”.
Ale na szczęście listy te były dla dorastającego Julka także rodzajem autoterapii. To była nieustanna praca nad sobą, a także nad swoim warsztatem. Choć jak pisze w kolejnych listach – wszystko, co ma zawdzięcza jedynie swojej Stefci:
„Czym ja byłbym bez Ciebie? Od dziesięciu lat mam jedno zajęcie: staram się (mówiąc dość płytko) podobać się Tobie. Dlatego się uczyłem, dlatego czytałem, dlatego rozdmuchiwałem w sobie iskierkę poetycką, dlatego dbałem o zdrowie, dlatego kultywowałem w sobie dobro – i wszystko w ogóle dlatego. Dla Ciebie.”
Tak pisał do ukochanej w połowie 1922 roku, a więc cztery lata po ślubie. W 1925 roku Julian Tuwim nadal o tym przypomina w swoich listach do żony:
„Ale pomyśl, złotowłosa moja córeczko, jak było siedem lat temu, kiedy zdecydowałaś się wyjść za mnie. Byłem niczym. Raczej czymś ujemnym, niepewnym, niepokojącym. Bez pieniędzy, bez „imienia”, z całą furą defektów. I oto takiemu „chłopcu z Łodzi” oddałaś cudowne, słodkie, kwitnące życie swoje!”
W istocie początki nie były łatwe, młody Julek dopiero co wchodził w dorosłe życie, na początku marnie zarabiał, a zdarzało mu się pożyczać pieniądze od lubej. Później jego sytuacja zaczyna się poprawiać, spływają honoraria z tekstów satyrycznych pisanych do kabaretów, pojawiają się pierwsze tomiki wierszy (które nota bene dedykuje swojej żonie), a Julian Tuwim staje się „poetą o dużym imieniu w Polsce”.
Od panny Stefy do ukochanej Fifci…
Sporo by można pisać o tym, ale nie chcę wyjawiać zbyt wielu sekretnych, nierzadko bardzo intymnych wyznań autora „Kwiatów polskich”. Na dwie rzeczy chciałbym jednak zwrócić uwagę. Pierwsza to ta, w jaki sposób zakochany po uszy Julian (i jeszcze przed zaręczynami, i później długo po ślubie) zwracał się do swej wybranki i jak tytułował swe listy.
Na początku nazywa ją „panną Stefą”, później – gdy przechodzą na „ty”- rozpoczyna się cała litania zdrobnień i przeróżnych zabaw słownych z jej imieniem. „Stefciu złota”, „słodka Stefuś moja”, „Stefulinka”, „Stefuleńko!”, „Najmilsza Stefusiu!”, „Stefurku”, „Stefeczko przepiękna”, „Stefuszko!”, „Stefuchno!” czy wreszcie: „Fifciu moja!” – pokazuje, jak bardzo potrafił rozpieszczać w swych listach damę swego serca.
Innym razem pojawiają się określenia typu „Moja świetlinko! Robaczku mój świętojuliański” czy „łabędzioleda Bilitis” (gdzie poeta porównuje swą wybrankę do uczennicy Safony). W innych miejscach (zwłaszcza w wierszach takich, jak choćby Ave Stefania, gratiae plena!) widzi w niej boginię, madonnę czy swoją Beatrycze.
Listy to także praca nad warsztatem
Ale zdarzały się też frazy, zwroty, które zdradzały Tuwima zamiłowanie do słowa i pracę nad warsztatem:
„Spójrz: czarne literki… atrament na papierze… a ja chcę, by te słowa, które dziś piszę, uderzały krzykiem i czymś srebrnodzwonnym, rozbrylanconym, perlistym! Chcę, by trysnęły jak struga wody krysztalnej w smudze słońca!”
Kochał Tuwim z całego serca, ale i dużo wybaczał: długą rozłąkę, zbyt krótkie i nikłe listy, a także fakt, że „Robaczkowi świętojuliańskiemu” czasem pieniądze się szybko rozchodziły…:
„(…) jeżeli mnie pamięć nie myli, posłałem Ci 550 złotych i 15 dolarów. Marychnie dałaś 125 zł, a więc wydałaś 425 zł i 15 dolarów przez jeden tydzień?”
ale szybko Tuwim łagodniał, dopisując: „Na zdrowie, Stefuszko! Za kilka dni dostaniesz gotówkę (…)”.
Stefania Marchwówna w wierszach i poematach Tuwima
Drugą część opracowania wypełniają wiersze młodzieńcze, fragmenty z prozy poetyckiej „Legenda aurea”, a także wiesze ze zbioru „Siódma jesień” (w którym wyróżnia się dość odważny erotyk Rozkaz, jakże inny od pozostałych utworów w tym tomie). Książka „Moja miłość” zawiera też późniejsze, bardziej dojrzałe wiersze i poematy. Znajdziemy tu fragmenty z poematu „Kwiaty polskie” z pięknym utworem Grande Valse Brillante, który stał się inspiracją dla wielu muzyków takich jak Ewa Demarczyk czy Michał Bajor. Są też takie perełki, jak słynne „Wspomnienie”, znane ze znakomitej interpretacji Czesława Niemena, czy „Przy okrągłym stole” – wiersz zaczynający się od słów:
A może byśmy tak, jedyna,
Wpadli na dzień do Tomaszowa?
Może tam jeszcze zmierzchem złotym
Ta sama cisza trwa wrześniowa…
który śpiewała swego czasu Ewa Demarczyk.
Rację ma Tadeusz Januszewski, że w wierszach i listach poety ukryty jest swoisty dziennik miłości. Czasem niekompletny, chwilami urwany, ale też bardzo prywatny, pełny namiętności, tęsknoty, ale także napięcia, lęku, wewnętrznej walki o ukochaną. Niewątpliwie – przez pryzmat tej intymnej korespondencji Tuwima i jego erotyków – można nieco szerzej spojrzeć na biografię Księcia poetów. Dziś też wiemy, że najpiękniejsze z miłosnych wierszy Tuwima pisane były i dedykowane tej najbardziej ukochanej i wyczekiwanej – Stefci Marchwównej z Tomaszowa.
—
Julian Tuwim, Moja miłość, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2014.
Na zdjęciu: portret Stefanii Tuwimowej autorstwa Witkacego (wikimedia commons)
Czytam aktualnie biografię Tuwima. Był wielki i bardzo nieszczęśliwy.
Czytam teraz Tuwim. Wylękniony bluźnierca, ale na bank sięgnę po Moja miłość.
Pięknie napisany tekst o Tuwimie, cały blog interesujący.
Tylko w ostatnim zdaniu powinno być chyba „dedykowane… Stefci Marchwównie”. Pozdrawiam.