Biblioteki cyfrowe wyrosły na gruncie entuzjazmu lokalnych „siłaczek”
Z Wojciechem Kowalewskim, współtwórcą Małopolskiej Biblioteki Cyfrowej (MBC) rozmawiam o pasji czytania, o tym, jak dbać o książki, a także o niezwykłych tytułach, które odkrywamy na nowo dzięki digitalizacji.
Piotr Kasperczak (Okruchy.pl) – Zbiory bibliotek narażone są nie tylko na chemiczną degradację i upływ czasu, ale też na nieprzewidziane i losowe sytuacje. Przekonali się o tym pracownicy Biblioteki Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Zniszczonych zostało wówczas wiele książek, w tym starodruki. Czy można w jakiś sposób uchronić się przed taką sytuacją?
Wojciech Kowalewski: – Tak, zbiory bibliotek niszczeją, a szczególnie czasopiśmiennicze. Przyczyn tego stanu jest wiele, jednak najważniejsze jest to, że w wielu instytucjach stare gazety nie są właściwe przechowywane. Do tego nieubłaganie pochłania je kwasowa hydroliza celulozy, która wynika z właściwości technologicznych papieru produkowanego na przełomie XIX i XX w. Istnieją owszem sposoby przeciwdziałania chemicznej degradacji, ale ilość zbiorów wymagających odkwaszenia jest bardzo duża, a środki i możliwości wciąż są niewystarczające. Pamiętać musimy też o tym, że z uwagi na stopień zniszczenia niektórych dokumentów, nie wszystko da się uratować.
Rozsądnym sposobem zabezpieczenia dla potomnych zbiorów bibliotecznych jest ich digitalizacja. Nie jest to proces zupełnie bezinwazyjny, ale powszechny i w Polsce coraz tańszy. Ponadto bibliotekarze cyfrowi świetnie sobie radzą ze skanowaniem, nawet z formatami gazetowymi. Efekty tych prac widzimy na przykład na stronie Federacji Bibliotek Cyfrowych, na której można zobaczyć, jak dynamicznie rozwija się cyfrowe zachowywanie dziedzictwa kulturowego.
Wojciech Kowalewski
– Idea biblioteki cyfrowej jest mi szczególnie bliska. Ponieważ nie jestem już studentem, mogę w każdej chwili przeglądać zasoby danej e-biblioteki i docierać do setek tytułów, w tym cennych dla mnie czasopism. To szansa czy zagrożenie dla tradycyjnych bibliotek?
– W trakcie studiów pamiętam godziny spędzone w czytelniach nad „Życiem”, „Pamiętnikiem Literackim” czy „Wiadomościami Literackimi”, którego wybrane numery fizycznie nie wytrzymywały zainteresowania czytelniczego na przestrzeni lat. Głównie dlatego skanując archiwalne dokumenty w Małopolskiej Bibliotece Cyfrowej zawsze pamiętałem o dwóch celach. Pierwszy to wspomniana już chęć zabezpieczenia treści na niedoskonałej materii, druga – przełamanie barier w dostępie do nich.
Bibliotekarzom pomógł w tym Internet i odpowiednie oprogramowanie, ale całą technologię musieliśmy opracować sami. Tak rodziły się biblioteki cyfrowe w Polsce. To był romantyczny poryw, jutrzenka swobody w bibliotekach u zarania XXI wieku… Biblioteki cyfrowe wyrosły na podatnym gruncie entuzjazmu lokalnych „siłaczy” i „siłaczek” (mam tu na myśli spotkania w ramach Króliczej Nory 2.0), najczęściej jako oddolne inicjatywy inspirowane dokonaniami bibliotek na Zachodzie. Wtedy też pojawiały się głosy ze środowiska o potencjalnym zagrożeniu dotychczasowego modelu udostępniania dokumentów.
Pamiętam dyskusje na ten temat na forach bibliotekarskich i kilka ważnych wypowiedzi w prasie. Dziś już prawie nikt nie pyta o to, czy biblioteki cyfrowe zagrażają tradycyjnym bibliotekom. Wręcz przeciwnie, uzupełniają zasoby bibliotek, wzbogacając i umacniając ich prestiż.
– No dobrze. Kiedy zatem dana książka może trafić do biblioteki cyfrowej? I od czego to właściwie zależy?
– Każda książka może zostać zdigitalizowana i trafić do biblioteki cyfrowej, ale nie każda może być udostępniona poza siecią wewnętrzną biblioteki, czyli w Internecie. Procedury skanowania książek nie są skomplikowane, a wprawny skanerzysta jest w stanie zdigitalizować dziennie nawet 300 stron. Potem pozostaje szybka obróbka graficzna, konwersja i publikowanie materiału na platformie systemowej biblioteki cyfrowej. Problemem w udostępnianiu zbiorów są własnościowe prawa autorskie, które wstrzymują rozwój bibliotek cyfrowych.
Większość dotychczasowych projektów digitalizacyjnych w bibliotekach, które uzyskały dofinansowanie ministerialne, wymagało udostępnienia przynajmniej 75% skanowanego materiału w Internecie. Uzyskanie zgody na udostępnienie książki w bibliotece cyfrowej jest i czasochłonne, i nierzadko kosztowne. Stąd większość zbiorów w bibliotekach cyfrowych pochodzi z tzw. „domeny publicznej”, gdyż w tym wypadku klarowne są ustalenia prawne. Stale poszerzający się dostęp do materiałów z „domeny publicznej” otwiera możliwości skanowania kolejnych dokumentów, jednak tempo ich „uwalniania” nie satysfakcjonuje wielu bibliotekarzy.
– Można więc powiedzieć, że technicznych ograniczeń jest coraz mniej. W każdym razie nie one są tu problemem, tylko ograniczenia prawne. Pomówmy zatem o zasobach Małopolskiej Biblioteki Cyfrowej? Jakie są najbardziej wartościowe tytuły MBC?
– Trzon zasobów MBC stanowią najważniejsze gazety i czasopisma wydawane w Krakowie w okresie autonomii galicyjskiej i mające olbrzymi wpływ na budowanie przyszłego państwa polskiego. Są to wysokonakładowe tytuły, takie jak „Czas”, „Ilustrowany Kuryer Codzienny”, ale też tuwimowskie „Wiadomości Literackie” czy wspomniany już organ modernistów „Życie”. Do grona tych gazet zaliczyć można liczne pisma literackie i artystyczne, jak choćby „Kurier Literacko-Naukowy”, „Pamiętnik Literacki” czy wspaniały „Kalendarz Krakowski Józefa Czecha”.
Do powojennych świetnie opracowanych i zdigitalizowanych dezyderatów zaliczyć trzeba m.in. „Dziennik Polski”, „Tygodnik Powszechny”, „Życie Literackie” oraz tygodnik „Przekrój”.
Sesja fotograficzna do projektu digitalizacyjnego Ilustrowanego Kuryera Codziennego (Kraków, Loch Camelot)
– A czy jest szansa także na digitalizację czasopism współczesnych?
– Tak, w przyszłości plany digitalizacyjne obejmą również tytuły pism współczesnych, takich jak „Echo Krakowa”, „Gazetę Krakowską”, „Tempo”, dokończenie „Przekroju” i „Dziennika Polskiego”. Prócz gazet są oczywiście książki i rękopisy, mapy, dokumenty życia społecznego, starodruki, a nawet inkunabuły z Biblioteki XX. Czartoryskich.
– To niezwykłe, że dzięki MBC mam dostęp do moich ukochanych „Wiadomości Literackich” z każdego miejsca na świecie. Ale wrażenie robią również liczby. Od momentu powstania MBC odwiedziło kilka milionów internautów.
– To prawda, odwiedziny robią wrażenie. Dzienne odwiedziny Małopolskiej Biblioteki Cyfrowej kształtują się na poziomie od 1900 do nawet 3000 użytkowników z całego świata, pobierających średnio nawet 6 GB danych. Do tej pory zdigitalizowaliśmy i elektronicznie udostępniliśmy w Internecie ponad ok. 5 mln skanów, które zamyka liczba 90 tys. publikacji. Zajęło to nam wiele lat, bo całą dekadę, a początki wcale nie były łatwe.
– Zastanawiam się, czy jestem typowym użytkownikiem Waszej e-biblioteki. Czy wpisuję się w Waszą grupę docelową. No właśnie, kim są osoby, które odwiedzają serwis. Czy to wyłącznie nauczyciele, studenci i najbardziej wytrwali bibliofile?
– Pobieżna analiza zapytań wyszukiwawczych w Małopolskiej Bibliotece Cyfrowej wskazuje, iż spora część jej użytkowników to czytelnicy świadomie przeszukujący nasze zbiory. Przypadkowych odwiedzin jest też trochę, ale to margines. Poszukujący informacji kulturalnej, regionalnej lub naukowej, to najczęściej naukowcy, nauczyciele i dziennikarze, ale też historycy, genealodzy oraz miłośnicy małych ojczyzn. Kiedyś w większości były to osoby związane z Małopolską. Dziś już tak nie jest. Mamy liczną grupę czytelników spoza regionu (nawet z Chin), skupioną wokół zbiorów cyfrowych dotyczących ogólnie rozumianej dziedziny nauk humanistycznych. Reprezentują ją czytelnicy poszukujący stricte w konkretnych tytułach prasowych. W ostatnich latach zaglądają do nas coraz częściej osoby z portali społecznościowych.
– Zastanawiam się, od czego zależy, czy dany tytuł wydawany powiedzmy w Krakowie znajdziemy w zasobach Małopolskiej Biblioteki Cyfrowej czy raczej Jagiellońskiej Biblioteki Cyfrowej? Chodzi mi o to, jak wygląda współpraca pomiędzy poszczególnymi e-bibliotekami?
– Współpraca pomiędzy Małopolską Biblioteką Cyfrową a Jagiellońską Biblioteką Cyfrową układa się bardzo dobrze. Nie tylko znamy się bardzo dobrze, ale też pracujemy blisko siebie, niecała wiorsta drogi (śmiech). Nasze zasoby cyfrowe początkowo były dość homogeniczne, gdyż obraliśmy podobne kierunki rozwoju, ale dziś myślę, że digitalizacja gazet w Małopolskiej Bibliotece Cyfrowej oraz w Jagiellońskiej Bibliotece Cyfrowej, której zbiory tworzą Narodowy Zasób Biblioteczny, pozwoliła na zbudowanie jednego z największych prasowych archiwów subregionalnych w Polsce.
Jagiellońska Biblioteka Cyfrowa, która powstała znacznie później niż MBC, uzupełniła wcześniej rozpoczęte działania „starszej siostry” i konsekwentnie kontynuuje proces skanowania ważnych gazet krakowskich. Do strategicznych jej osiągnięć należy digitalizacja „Gazety Lwowskiej” założonej przez Austriaków – braci Kratterów, która była jednym z najdłużej wychodzących polskich dzienników (1811–1939), a także „Gazety Krakowskiej” założonej przez Jana Maja, ukazującej się od 1796 do 1849 roku..
Muszę się przyznać, że gdy startowaliśmy z projektem MBC w 2005 roku, to mieliśmy pewne priorytety w Krakowie. Zaczęliśmy współpracę z dużymi partnerami jak Muzeum Narodowym w Krakowie (Biblioteka XX. Czartoryskich), Archiwum Narodowym w Krakowie, potem z różnymi towarzystwami, Instytutem Języka Polskiego PAN, lokalnymi wydawcami gazetek i wreszcie z regionalistami. Poszliśmy „w lud”. To była taka praca organiczna. Potem przyszły pieniądze czyli czas projektów digitalizacyjnych i wtedy okazało się, że możemy liczyć na Bibliotekę Jagiellońską. Dziś MBC i JBC mają swoje własne plany i myślę, że mimo tego, że „różnimy się pięknie”, to jesteśmy w dużej przyjaźni.
– W jakim formacie udostępniane są zasoby e-biblioteki. Czy są one przyjazne dla miłośników czytników e-booków? Czy istnieje jakiś obowiązujący standard, czy to indywidualna decyzja każdej biblioteki cyfrowej?
– Zbiory bibliotek cyfrowych nie są przyjazne użytkownikom czytników e-booków. Wiele się jednak zaczęło zmieniać w ostatnim czasie i mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości osiągniemy consensus w temacie udostępniania zbiorów na czytniki e-booków. Brak wsparcia producentów popularnych przeglądarek internetowych wobec formatu DjVu mocno nas rozczarował, dlatego wiele bibliotek cyfrowych odeszło od DjVu do formatu PDF.
To są trudne decyzje, bo cała produkcja opierała się na technologii konwersji TIF-DjVu. Wydano na to duże pieniądze i poświęcono sporo czasu na opracowanie procedur przetwarzania plików, a teraz wielu odchodzi od tego. Szkoda, bo DjVu to genialne rozwiązanie pozwalające na osiągnięcie kompromisu pomiędzy wielkością a jakością obrazu, które niestety przegrywa z dzisiejszymi użytkownikami Internetu. Formaty hybrydowe, tj. DjVu czy PDF dominują w bibliotekach cyfrowych opartych o system dLibra, inne formaty graficzne, tj. JPG wykluczyliśmy z uwagi na niemożność osadzenia warstwy tekstu (OCR). Myślę jednak, że przygoda z DjVu jeszcze się nie zakończyła…
Sesja fotograficzna do projektu digitalizacyjnego Ilustrowanego Kuryera Codziennego (Kraków, Loch Camelot)
– Porozmawiajmy na koniec o prywatnych upodobaniach czytelniczych Wojciecha Kowalewskiego…
– Tematem mojej pracy magisterskiej był Tadeusz Miciński, którego czytam namiętnie odkąd w szkole podstawowej przeczytałem kilka wierszy z tomiku „W mroku gwiazd”. Napisałem nawet monografię jego ostatniego, nieukończonego a w dodatku dość „hermetycznego” dzieła „Mené-Mené-Thekel-Upharisim!… Quasi una phantasia”, które nie weszło do obiegu czytelniczego i nie stało się przedmiotem pogłębionych analiz literackich. Na szczęście jest już zdigitalizowane.
Uwielbiam okres polskiej moderny z Dagny i Przybyszewskim, którego „Synagoga Szatana” mieści się kilkadziesiąt metrów od pracowni MBC, dalej Gabrielę Zapolską i wreszcie Witkacego. Wiele lat pociągała mnie twórczość mistyczna Juliusza Słowackiego, ale potem przyszedł czas buntu i byronowskiej „kolizji z rzeczywistością”, więc odnalazłem poetów przeklętych, których uosobieniem zawsze był Charles Baudelaire. Potem był Emila Zola, J.K. Huysmans i Guy de Maupassant, a w przerwach rosyjski „duch samotności” Dostojewskiego, Turgieniewa czy Gogola oraz „zbędny człowiek” Lermontowa („Bohatera naszych czasów” czytam regularnie).
Ostatnio odkrywam Jana Sztaudyngera, a dzięki namowom Krystyny Brodowskiej mam wielką przyjemność być jednym z członków Stowarzyszenia „Fraszka”, które umożliwiło mi poznanie wspaniałej rodziny pisarza.
– Jeśli już mowa o czytelniczych odkryciach. Czy jest takie miejsce – księgarnia, biblioteka czy klubokawiarnia, w której Wojciech Kowalewski czuje się najlepiej z książką w ręku?
– Czytam, gdy tylko mam czas. Ostatnio pochłaniam Kapuścińskiego, Tochmana i Smoleńskiego głównie wieczorami w domu i w weekendy na wsi u przyjaciół w Beskidzie Wyspowym. Biblioteka jest wspaniałym miejscem do pracy, jednak nie ma tam dla mnie czasu na czytanie czy pisanie. Sporo czasu w ciągu dnia poświęcam nauczaniu bibliotekarzy i przyszłych (cyfrowych) bibliotekarzy. Wychodzę z założenia, że zdobyta wiedza i umiejętności nie mają żadnej wartości jeśli nie są dalej przekazywane.
– Czy osoba, która uwielbia książki i swoje życie zawodowe wiąże z bibliotekoznawstwem korzysta czasem z czytników czy raczej woli tradycyjną książkę?
– Jestem bibliofilem i w domu mam ogromną bibliotekę, głównie pierwsze wydania moich ulubionych modernistów, ale też sporo opracowań historycznoliterackich z okresu studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim. Kiedyś to wszystko zdigitalizuje jak prof. W.M. Kolasa w swoim domu, bez którego nie byłoby MBC. Lubię papier, ale nie jestem fanatykiem. Do czytników przekonałem się kilka lat temu w trakcie pewnego incydentu w trakcie podróży pociągiem i od tego czasu mam przy sobie mnóstwo e-książek. To się chyba nazywa minimalizm? Staram się nie wybierać nośnika dla wybranych dzieł, ale ostatnie 10 książek, które przeczytałem miało formę wyłącznie bitową.
– Na koniec jeszcze jedno pytanie do eksperta i miłośnika książek. Mam w domu wiele starych książek i czasopism, które mają kilkadziesiąt lat i więcej. Gdzie najlepiej poddać je regeneracji, by służyły kolejnym pokoleniom?
– Istnieją sposoby przeciwdziałania degradacji papieru, ale są one kosztowne. W tym celu zrobiłbym selekcję zbiorów i najcenniejsze z książek wypożyczył do Biblioteki Narodowej lub do Kliniki Papieru, działającej przy Bibliotece Jagiellońskiej. Na rynku są dwie metody masowego odkwaszania papieru: metoda bückeburska oraz technologia Bookkeeper, obydwie bardzo skuteczne. Jeśli dokumenty wymagają naprawy, poszukałbym dobrego introligatora, który z sercem zaopiekowałby się moimi zbiorami. Potem zdigitalizowałbym zbiory wypożyczając je do jednej z bibliotek cyfrowych lub też skanując je samodzielnie za pomocą domowego skanera lub aparatu cyfrowego. Tak na wszelki wypadek, wszak digitalizować każdy może.
– Dziękuję za rozmowę.
Wojciech Kowalewski. Absolwent Polonistyki UJ. Współtwórca Małopolskiej Biblioteki Cyfrowej i instruktor w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Krakowie. Wykładowca w Instytucie Informacji Naukowej i Bibliotekoznawstwa UJ (spec. zasoby cyfrowe). Autor publikacji z zakresu komputeryzacji bibliotek oraz organizacji bibliotek cyfrowych. Prywatnie górski entuzjasta, miłośnik twórczości Tadeusza Micińskiego i ciężkiego brzmienia.
Poszukuje od wielu lat „Mene thekel…”, bylbym bardzo wdzieczny za wiadomosc, gdzie i jak mozna ja zdobyc w wersji zdigitalizowanej. Pozdrawiam.
Antarktyczny@o2.pl