Morsztyna fraszki frywolne
Nierzadko polskim poetom głowy zaprzątała tematyka frywolna, dla wielu podówczas gorsząca, bo tycząca się „tematów grzesznych”, np. satyrycznych akcentów na temat duchowieństwa czy choćby mieszkanek zamtuzów (domów publicznych), pełnych „czcicielek bogini Cyprydy”.
Już Aleksander Brückner zauważył, że w Krakowie piętnowane i wypędzane mieszkanki domów uciech „uciekały do Dąbia znanego z makaronu (wiersza łacińskiego, w którym występują polskie słowa o końcówkach łacińskich) Kochanowskiego”.
Makaron Kochanowskiego przełożył z czasem na polski Władysław Syrokomla. Oto wstępny czterowiersz tego utworu.
Za wysokim Krakowem jest dąbrowa stara,
w której dębów żołędnych rośnie co niemiara,
blisko gdańskiego traktu i wiślanej fali,
a nazywa się Dąbie, jak starzy przezwali.
Do makaronu Kochanowskiego wrócę innym razem. Zdaniem Brücknera bowiem nie Jan z Czarnolasu, a Morsztyn „wyliczał głośniejsze zamtuzy”.
W „Przedmowie do wstydliwych” Jan Andrzej Morsztyn zaznaczał, że pisze wiersze, które „na nieszporne może ksiądz śpiewać i mniszka w klasztorze”, ale zdarza mu się także skreślić takie strofy, które są „odważne na grzechy”, a czasem „wiersz mój chodzi jako w łaźni nagi”.
We fraszce „Do Piotra o swoich księgach” zarzuca gorzko Piotrowi, że ledwo rzucił okiem na „karty… pierwsze (…) a już się marszczysz, już szacujesz wiersze, że nazbyt tłuste i niezawstydzane i że w nich słowa nic nie obwijane”. Morsztyn zaznacza jednak, że nie posyła tych wierszy dzieciom do szkoły, „ani tego chcę, aby mię Lojole bracia czytali i za Flaka w szkole”.
Na dalszą część fraszki powoływał się właśnie Brückner.
Tym ja ślę wiersze, ten je czytać będzie,
co dawno chodzi z k… po kolędzie,
kto nowicyjat odprawił w Lublinie
na Czwartku, kto wie, jakie gospodynie
w warszawskiej baszcie, na Mostkach we Lwowie.
co za szynk w Smoczej Jamie przy Krakowie.
Morsztyn kończy fraszkę tymi słowy:
Tak się wiersz nie zda, co przebiera w słowie.
Nic nie są fraszki z wymytą poszczęką
i które, Pietrze, co chcą, nie wyrzeką.
I te się rymy podobać nie mogą,
które bezpieczną nie stąpają nogą.
Przetóż mnie nie chciej i spowiedzią straszyć
ani mi fraszek rozkazuj wałaszyć.
Niech one śmiele, choćbym miał być w winie,
rżną jak dryganci, niech kwiczą jak świnie.